niedziela, 9 października 2022

Bajka o naprawie (zegara)


zdjęcie za: Polki.pl

 

Od czasu, kiedy Kronos wynalazł dla Domlandczyków zegar, upłynęło już sporo czasu. Domlandia stawała się coraz bardziej nowoczesna i postępowa w szukaniu nowego, bo zegary regulujące ludziom życie, jednocześnie wymuszały na nich coraz sprawniejsze tego życia konsumowanie. A to sprawne konsumowanie życia nie byłoby możliwe bez jego unowocześniania. I tak koło się zamykało, jak pętla czasu, którą wskazówki zegara zataczały w dwanaście godzin. Czas pędził coraz szybciej, ale Domlandczykom żyło się coraz lepiej, więc nawet jak musieli szybciej chodzić, szybciej pracować i szybciej kochać, to i tak byli zadowoleni.

 

Zegary, ale i idee nowoczesności, które z nimi były nierozłączne, stały się eksportowym hitem Domlandii. Kupowali je władcy wszystkich królestw dookoła, bo także chcieli być postępowi i bogatsi. Kupił je też władca Disnejlandu, kraju sąsiadującego z Domlandią, Domnall (Donald) Piegus*. Tak się niestety dla niego stało, że kupił i przestał być władcą. Czy związek przyczynowo skutkowy wiódł od zakupu zegara do zamachu na niego, tego z pełną odpowiedzialnością stwierdzić nie możemy, stało się jednak faktem, że królem być przestał.

 

Nowy władca, który swojego poprzednika obalił w zamachu stanu i sam objął dyktatorskie rządy, nazwał sam siebie „Tym Który Niesie Światło”. Co w obcych językach brzmiało jakoś tak: The One Who Carries the Light. Zresztą Disnejland też nie był już Disnejlandem. Całą przeszłość Disnejlandu  Ten który Niesie Światło nazwał Ciemnością, którą dopiero on rozświetli i wywiedzie z niej Disnejów w Jasność. Więc od niedawna wszyscy Disneje żyli w kraju nazywającym się Najjaśniejszą Rzeczą na Świecie.

 

Część Disnejów przyjęła z entuzjazmem obietnicę wyjścia z Mroku, spodziewając się po drugiej stronie Ciemności samych przyjemnych rzeczy. Tak do końca nie wiedzieli czego, ale musiało być lepiej niż było. Inni nie za bardzo chcieli przechodzić do Światła, ale nikt ich o to nie pytał. Mieli zostać oświeceni albo spaleni. I koniec.

 

Po jasnej stronie rzeczywistości, w Najjaśniejszej Rzeczy na Świecie, ubogim obiecano królestwo dać w ich osobiste władanie, głodnym jedzenia w obfitości, a smutnym dobrą zabawę. Wszystkim cichym, nie czyniącym fermentu, obiecano jeszcze ziemię na własność. A przynajmniej zarządzanie nią. A nade wszystko, łaknącym przez lata sprawiedliwości, obiecano Sprawiedliwość popartą Prawem, odpowiednio przykrojonym do czynienia tejże. Tejże Sprawiedliwości. Czynić się ją miało na tych, którzy w Disnejlandzie kradli i napychali kieszenie. Bo jak napisano, niedługi będzie czas, w którym będą głodować, smucić się i żałować, że był czas, gdy inni fałszywie ich chwalili, a oni uwierzyli pochlebcom i czuli się jako prorocy nadchodzącego Nowego Wspaniałego Świata.

 

Obiecywać łatwo. Zrealizować trudniej. Tym niemniej zabrano się do realizacji obietnic bardzo energicznie.

 

Ten Który Niesie Światło cały czas pozostawał w cieniu. Z tego cienia, żeby nie powiedzieć półmroku, przekazywał wybranym żołnierzom Światła kaganki oświaty, pochodnie i lampki czołówki. I nieśli je, i rozświetlali. I było coraz jaśniej.

Ale ciągle za ciemno. Jak na życzenie władcy Najjaśniejszej, Nowy Czas nadchodził zbyt wolno. Za wolno.

 

No właśnie. Czas nadchodził. Czy to tylko metafora pojęciowa, czy może rzeczywiście czas nadchodził? A jak nadchodził to i odchodził. A jak już się poruszał, to może mógł poruszać się szybciej lub wolniej. Ba, a może w przód albo w tył!

Dla rewolucjonisty nie ma spraw niemożliwych. A nienazwana rewolucja Światła i Sprawiedliwości działa się. 

 

Ten Który Niesie Światło siedział w skupieniu w swojej Sali tronowej i patrzył na wielki zegar z kukułką, który nie tak dawno kupił w sąsiedniej Domlandii jego poprzednik – niech imię jego będzie zapomniane na wieki. Co godzinę kukułka wyłaziła z norki, wykrzykiwała swoje ku-ku, ku-ku i znikała. I tak godzina płynęła za godziną, a kukułka kukała, a zegar kręcił wskazówkami, a czas płynął. Chyba do przodu, co jednak nie było dla Tego Który Niesie Światło oczywiste, bo wskazówki kręciły się wokoło. Jak to? Czas płynął? Przecież niedawno jeszcze nadchodził? A teraz płynie? I to mimo tego, że kukułki z zasady nie pływają. Na chwilę weszła sekretarka i powiedziała: Jak ten czas leci. Dopiero było śniadanie, a już zapraszam Najjaśniejszego na obiad. Chwila, chwila! To czas lata? Jak ptak? Jak kukułka? Ten Który Niesie Światło zafrasował się głęboko. A może czas także biegnie? Albo się ślimaczy? Nie, ślimaczyć się nie może. Czas musi biegnąć. Biec. Bo do Najjaśniejszej Rzeczy na Świecie jeszcze kawał drogi, a Temu Który Niesie Światło czasu pozostało nie za wiele.

Właśnie. Ile mi czasu pozostało? – pomyślał Ten Który Niesie Światło. Chyba nie za wiele. A tyle roboty do zrobienia, tyle kaganków do rozpalenia, pochodni do wetknięcia, lamp czołówek do rozdania. Ile czasu mi zostało?

 

A może by tak zobaczyć? Zajrzeć do środka zegara? Wywali się tą głupią kukułkę, albo przynajmniej nauczy się ją mówić po naszemu. I zacznie wolniej kukać. Zamiast  trzech, kuknie dwa razy, zamiast dwunastu, osiem. Może czas będzie wtedy płynął pod prąd, biegł pod górę, szedł z wielkim ciężarem?

 

Zrzucił z kolan kota, który – nie umiejąc pływać - wylegiwał się w rzece czasu, wszedł na stół i ściągnął zegar za ściany. Na dół. Na stół. Trochę się bał. Ale otworzył. Nie takie rzeczy otwierał! A potem zamykał. Więc dlaczego nie miałoby się udać z jakimś głupim zegarem z kukułką?

Miał nóż do obrony, więc sprawnie podważył nim tylną ściankę. To co ujrzał, zbiło go z pantałyku i prawie rzuciło o ścianę.

W zegarze nie było żadnej transcendencji. Niczego przekraczającego jego wyobraźnię. Trochę kółek kręciło się dookoła. Tylko tyle? – pomyślał Ten Który Niesie Światło. A gdzie czas? Gdzie nieskończoność? Gdzie Absolut? Te nierówne kółka mają decydować o mojej egzystencji, o czasie który mi dano na naprawę Najjaśniejszej Rzeczy na Świecie? O moim życiu? Niedoczekanie.

 

Zegar należy poprawić. Naprawić tak jak Najjaśniejszą. Przerobić na obraz i podobieństwo. Tak? – a czego podobieństwo? – odezwał się gdzieś w środku nieśmiały glos. Tak jakby zmarły brat przesyłał mu z zaświatów sygnał. No właśnie! Na podobieństwo czego? Albo kogo? – zafrasował się mocno Ten Który Niesie Światło.

 

Ale wahanie było krótkie. Już wiedział, co robić, które tryby usunąć. Nożem podważył jeden trybik, potem drugi. Powyciągał wszystkie. Potem pracowicie zaczął je wkładać w odwrotnej kolejności – pierwsze wyszło, pierwsze weszło. To taka niespotykana nigdzie technika FOFI. Nigdzie, ale nie w Najjaśniejszej. Po włożeniu wszystkich kółek – no, prawie wszystkich, bo jedno zostało na stole jako odpad rewolucyjny – zegar został zamknięty i nakręcony. I o dziwo ruszył. Do przodu.

Fakt, że poruszał się znacznie wolniej, a Kukułka pojawiała się w czasie nieregularnym. Ale za to zamiast wołać ku-ku, ku-ku, popiskiwała tylko cicho: pi, pi, pi. A w tyle jakiś głos wtórował jej cichym syczeniem. Jakby z kół uchodziło powoli powietrze. Albo z wielkiego balona. I razem ten nałożony na siebie głos dawał coś jakby piiiss, piiiss, piiiss.

 

Ten Który Niesie Światło uśmiechnął się radośnie. Nie dość, że spowolnił upływ czasu, to jeszcze czas zaczął być jakby bardziej przyjazny. Przynajmniej w wersji audio. A media są bardzo ważnym elementem sprawowania władzy. No - odsapnął. Teraz zdążę. Ja tak samo szybko pokazuję co robić, tak samo szybko wskazuję ludzi do usunięcia i tak samo szybko mówię o przyszłości, a ten głupi czas spowolnił.

A już kukułka to jest całkiem jak papuga.

 

No i czas płynął, zegar się kręcił, kukułka piskała: piiiss, a kot znowu zanurzył się w rzekę czasu. I byłoby wszystko jak wymarzone, gdyby nie jedno ale. To go niepokoiło. To samotne kółko z zegara, leżące jak wyrzut sumienia, jak belka w oku, na stole pełnym papierów.

To kółko kłuło go coraz bardziej w oczy, wkręcało mu się w mózg, uwierało w bucie, nie pozwalało się wykręcać byle czym od ważnych spraw.

 

Niby wszystko było naprawione, a coś szwankowało. Kółko, ważny element czasu. Kółko w kółko. Kółko rewolucyjne. Kółko samopomocy. A więc kółko buntu?

 

Tak!! Należy zakazać wszelkich kółek. Nawet różańcowych. Nawet kółek  pomocy Temu Który Niesie Światło, jeśli są poza światłem. Może być tylko jedno wielkie Koło. Przyjacielskie. Ściśle wymierzone. Kontrolowane. Ogniste.

 

Ogień oczyszcza.

 

Kot Horacy, nawet gdyby mieszkał w królestwie Najjaśniejszej Rzeczy na Świecie, zapewne nie wydukałby z siebie ani jednej strofy i nie złożył ani jednego rymu, gdyż nie pisze panegiryków, jedynej dopuszczalnej tu poezji. Więc wiersza nie będzie.

 

*Domnall Brecc (Donald Piegus) – król Dalriady od około 629 do 642,

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz