Motto: „Lud czekający na szczęście to prawie to samo, co lud szczęśliwy!”
Król Ambroży
Król Ambroży siedział ponury na tronie i bez widocznych emocji wpatrywał się w ścianę Sali Tronowej. W tym wypadku akurat trudno było o emocje, jako że ściana, pobielona na biało, była tak jednolicie monotonna, że jedynym uczuciem towarzyszącym wpatrywaniu się w nią, było rozleniwienie, przechodzące w otępienie, a potem w usypianie.
To, że Ambrożego jeszcze sen nie zmorzył, spowodowane było faktem, że słyszał – albo tak mu się wydawało – szybkie kroki pająka, który, jedyny wyróżniający się element tej białej ściany, przebiegał ją w nieśpiesznym biegu.
Czarny wielki pająk na białej wielkiej ścianie. Choćby nie wiadomo jak wielkim był pająkiem, pozostawał maleńkim, czarnym okruszkiem na ogromnej połaci ściany. Samotny jak człowiek w życiu – pomyślał Król. To skojarzenie nasunęło się królowi Ambrożemu jakoś tak bezwiednie, od niechcenia. Jednak jak już przyszło, odgoniło od Króla nadchodzący sen, ściągnęło mu brwi, co było widocznym znakiem skupienia, a także zmusiło do syntetycznego myślenia.
To syntetyczne myślenie polegało na tym, że Król najpierw powoli zaczął zbierać w pamięci fakty z życia, mogące być podporami, czyli argumentami za tezą o samotności, a potem coraz prędzej zaczął z tych faktów, jeden po drugim, budować całościową teorię o ludzkiej alienacji, niezależnie od wielości ludzi, rzeczy i spraw, które każdego z nas otaczają.
Tak, człowiek jest samotny – skonkludował na koniec. I nieszczęśliwy – dodał jeszcze cicho, tak, by nikt, nawet ten pająk tego nie słyszał. Cicho, jakby się wstydził tego słowa, które wypowiedział.
Bo zaiste trudno było – patrząc z boku – uznać króla Ambrożego za człowieka nieszczęśliwego. Z samotnością każdego z nas to nie wiadomo jak jest, ale Ambroży nieszczęśliwy? Przecież powinien uważać się za najszczęśliwszego człowieka na świecie! I piękne królestwo, które ma na własność, i piękna żona, kochająca i mądra, i piękne, miłe dzieci, i zainteresowania, którymi umilał sobie czas, i sympatia poddanych. No nie, król Ambroży nieszczęśliwy!! Nie do pomyślenia!!
Nie wiadomo, co było przyczyną tego stanu Króla Ambrożego, stanu, jak się potem okaże, chwilowego. Może ból głowy, może zły sen, a może inne zdarzenie, które cieniem położyło się na królewskim poranku i wraz z pająkiem na ścianie dało o sobie znać odmianą królewskiego samopoczucia.
Fakt faktem, to błahe wydarzenie mogło mieć znaczący wpływ na całą Domlandię.
Zasępiony Król bowiem – kiedy coraz bardziej usiłował wniknąć w istotę bytu – zaczął dochodzić do wniosków, do których w normalnym stanie nawet przez przypadek by nie zabłądził.
Tak, ludzie są nieszczęśliwi – powiedział znowu do siebie. Nieszczęśliwi i samotni – dodał. I tak się zasępił i zaciął przy wymawianiu jednego zdania i jednego równoważnika, że aż nie mógł przełknąć śliny, a twarz mu się zaczerwieniła, jakby miał za chwilę mieć zawał. W końcu złapał oddech i doszedł do momentu przełomowego (tak myślał) w życiu swoim i Królestwa. Moim królewskim obowiązkiem jest uczynić ludzi szczęśliwymi – wypowiedział cicho do pustej Sali tronowej. Potem wstał, wyprostował się i pełnym głosem oznajmił: Moim królewskim obowiązkiem jest uczynić ludzi szczęśliwymi.
Słuchał go pająk na sąsiedniej ścianie, który na chwilę przerwał swój marsz, ale zaraz zaczął go kontynuować. Ale był za świadka.
Król, w którego wstąpił nowy entuzjazm czynienia spraw wielkich, wykraczających poza czas i pokolenia, odgarnął płaszcz królewski, zakasał rękawy i zadzwonił po służbę: zwołuję posiedzenie Rady Królestwa – oznajmił Heroldowi, Hetmanowi Wielkiemu Koronnemu i takiemuż Podczaszemu, którzy byli najbliżej i pierwsi się zjawili we wzmiankowanej kolejności.
Tak jest, Jaśnie Panie – odpowiedział Herold, który nie myślał, tylko mówił. Tak jest, Jaśnie Panie – odpowiedział Hetman Wielki Koronny. Ale jaki będzie porządek obrad? – nie omieszkał zapytać. Ponieważ Podczaszy Wielki Koronny milczał, Król rzekł: chcę, by Rada Królestwa doradziła mi, jak uczynić obywateli Domlandii szczęśliwymi.
Jak to, szczęśliwymi? - bezwiednie zapytał Podczaszy, bo stan szczęśliwości
najczęściej kojarzył mu się z jednym.
Ano tak to – odciął się Król, przeniknąwszy bez trudności myśli Podczaszego.
Szczęśliwymi. Szczęęęęśliwyyymi – dodał jeszcze, mocniej akcentując pewne
litery. Nie rozumiesz, co znaczy być szczęśliwym?
Rozumiem doskonale, Najjaśniejszy Panie – szybko wydukał Podczaszy i już nic nie zakłóciło przygotowań królewskiego rządu do podjęcia zdecydowanych działań.
Zdecydowanych, czyli jakich? – pomyślał każdy z dostojników, ale już nikt się ze swymi wątpliwościami nie wychylił przez Królem.
Sala tronowa szybko zapełniła się członkami Rady Królestwa i jak tylko wszyscy oni z ust Króla dowiedzieli się, że mają radzić nad uczynieniem każdego Domlandczyka szczęśliwym, zapadła w Sali cisza. Bo i problem okazał się przerastać swą złożonością inteligencję panów Radnych. Jak ta cisza zapadła tak i trwała, i tylko pająk łaził po ścianie.
No i co, Panowie, jakieś pomysły? – zapytał po dwóch klepsydrach milczenia Najjaśniejszy Pan. Może Koniuszy Królewski ma jakiś pomysł – zwrócił się do nadzorcy swoich stajen i wierzchowców .
Jakby tu powiedzieć, Najjaśniejszy Panie – zaczął ostrożnie Koniuszy –
pomysłów na szczęście to ja za bardzo nie mam. Ale jeden to owszem.
Jaki to? – zapytał Król.
Ano dałbym każdemu wieśniakowi pojeździć na koniu, zamiast poganiać konia –
wydukał Koniuszy.
Król nic nie odpowiedział, ale jakoś dziwnie się skrzywił. A może Hetman
Wielki Koronny ma jakiś pomysł? – zwrócił się w stronę husarskiego pióropusza.
Ten, wyrwany z krótkiej drzemki, wydusił tylko – Może trzeba skończyć z branką
do piechoty?
A kto do licha będzie nas bronił?! – rozzłościł się Król. Ty, stary szogunie?
Podskarbi Koronny przycupnął w kącie i prawie zapadł się w ziemię, ale Król
i tak go zauważył.
Hej, ty, któremu wszyscy zazdroszczą, który masz pozłacane ręce, a nie uśniesz,
jak nie podliczysz paru tysięcy talarów, co ty mi doradzisz w sprawie szczęścia
dla każdego? – zapytał.
Jaśnie Panie, wiecie przecież, że pieniądze szczęścia nie dają. Samiście to zawsze powtarzali, więc co mam Wam powiedzieć? – odparł Podskarbi.
No, oczywiście, nie dają. Ale wtedy tylko, jak się ich ma za dużo – odparł król. Jak człowiek ma tylko jedną złotą monetę, to jest szczęśliwy jak cholera. A ile tych złotych monet mamy?
Ano będzie w skarbcu jakieś 15 tysięcy. Ani po ćwierć na każdego nie
starczy.
No to zaiste problem – zafrasował się Król. Dawać po ćwierci to jakby nic nie
dawać.
To już lepiej dać od razu kwartę okowity. Taniej wyjdzie, a efekt dość
zdecydowany.
Jedyna w Radzie kobieta, Ochmistrzyni Królowej Pani, niesłychanie spłoniona, mimo swoich kilkudziesięciu lat, chciała dość dobrze. Chciała, by to kobiety częściej uszczęśliwiały mężczyzn, ale napotkała na gwałtowny opór Kardynała, który natychmiast oskarżył ją o szerzenie rozpusty i wszeteczeństwa. I propozycja upadła. Choć może nie do końca, bo męska większość Rady, prócz Kardynała, dobrze te słowa zapamiętała i przyrzekła sobie wprowadzać je w czyn.
Wprowadziwszy swój protest na forum Rady, Kardynał chciał dać z siebie coś pozytywnego i zaproponował, że ludzie będą szczęśliwsi, a nawet całkiem szczęśliwi, kiedy więcej będą się modlili. I był nieskończenie zdziwiony, że nawet Król – po mruknięciu, że i tak się modlą za dużo – tę propozycję odrzucił.
Podczaszy Wielki Koronny, która swą wielkość wywodził od wielkości używanego puchara, co mógł zaproponować dla pełni szczęścia ludzkości, to zaproponował. Wszyscy mu przyklasnęli, znowu niepomni, że jeden z nich pija tylko wina mszalne w śladowych ilościach. I projekt upadł.
Łożniczy królewski chciał zaproponować podobny typ uszczęśliwiania, jak Ochmistrzyni, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język, śliniąc przy okazji siedzącego obok Kardynała, co zostało powszechnie odebrane bardzo dwuznacznie.
Z Wielkim Szambelanem Domlandii nie było już tak prosto. Przytłoczony
nadmiarem obowiązków względem Króla, zawsze akuratnie potrafił się z nich
wywiązać. Jednak miało to przemożny wpływ na jego publiczne bytowanie. Wczesne
wstawania, by dokonać uroczystego budzenia króla i równie uroczystego jego
przyodziewania, spowodowały, że był ciągle niewyspany. Ziewał cały czas
bezczelnie, tym bardziej, że dniami przyjmował hołdy lenne, a wieczorami musiał
przeglądać królewskie dokumenty oraz prasować szaty Króla, zważając, by nie
było z nimi jak z tymi z bajki. Jedynym wolnym czasem był ten od przekręcenia
kluczy w królewskiej sypialni wieczorem do podobnego, choć w przeciwną stronę,
rankiem.
Wyrwany z letargu południowego pytaniem Króla o metodę uszczęśliwienia
Domlandczyków powiedział szybko – niech chodzą spać wcześnie, a wstają późno.
Król przyjął tę wypowiedź jako osobisty przytyk i zapytał – Coś ci się nie
podoba w moim porządku dnia?
Ależ nie, Najjaśniejszy Panie – odrzekł speszony Szambelan Wielki. Tylko tak mi
się marzyło, żeby się raz wyspać.
Do przepytania pozostali jeszcze Kapitan Gwardii i Pułkownik Rot Dworskich, prywatny Sekretarz Króla, Kaznodzieja Nadworny, Łaziebny, Szafarz, Śpiżarny, Stolnik, Piwniczy, Woźniczy i Ochmistrz, ale Królowi nie starczyło cierpliwości. Targnięty rozpaczą zwrócił się stojącego za tronem Podkomorzego Królewskiego
Słuchaj, Podkomorzy – mój najbardziej zaufany sługo. A może byśmy ludziom obiecali, że im damy, chociaż nie mamy, ale potem nie damy, bo nie mamy? Ale żeby uwierzyli w nasze obietnice, musimy im obiecać tak dużo, że nawet jak im nie damy, to i tak będą wdzięczni, że chcieliśmy im dać, tylko różne wraże siły sąsiedniego Disnejlandu nam przeszkodziły. Bo jak im obiecamy mało, a nie damy, bo też dla wszystkich nie mamy, to powiedzą, że tak mało to mogliśmy im nawet dać z prywatnego, a skoro nie daliśmy, choć mogliśmy z naszego własnego, to jesteśmy świnie i szuje. I trzeba robić rewoltę.
Podkomorzy na takie dictum lekko się uśmiechnął i zapytał: ale co im obiecamy? Ano wszystko co każdy pragnie. Na początek górę pieniędzy i obietnicę, że jak każdy już je będzie miał, to sobie kupi wszystko, łącznie ze szczęściem.
Aleś sam jaśnie panie mówił ludowi, że pieniądze szczęścia nie dają – odparł przewrotnie Podkomorzy.
No tak, one szczęścia nie dają. Szczęście sobie można za nie kupić - odparował Król, który jakby zapomniał swe wcześniejsze nauki do ludu Domlandii.
No więc obiecamy im szczęście za pieniądze – ciągnął Podkomorzy. Ale szybko się wyda, że kasa pusta. Kto nam uwierzy, że obiecaliśmy uczciwie?
A czy naród tego potrzebuje? – zapytał monarcha. Naród najbardziej do szczęścia potrzebuje obietnic. I czekaniem na ich realizacje zabija czas do momentu, w którym będzie szczęśliwy. A że przychodzi mu długo czekać? Cóż, po drodze ponowimy obietnice.
Lud czekający na szczęście to prawie to
samo, co lud szczęśliwy!
Król wypowiedział te słowa i mu ulżyło. Nie dość, że prawie spełnił zadanie dzisiejszego dnia, to jeszcze pomyślał, że ten jego aforyzm przejdzie do historii literatury i polityki społecznej i uczyni go sławnym.
Kot Horacy leżał pod Królewskim tronem i mrucząc cicho, obmyślał, jakby tu przetłumaczyć na domlandzki fragment z narodowej epopei Disnejlandu „Kochajmy się”. Byłby w sam raz.