wtorek, 7 maja 2024

Inna bajka o czerwonym kapturku

 


W Domlandii, rządzonej kiedyś przez króla Eryka, a teraz przez jego syna, króla Ambrożego, żyło się spokojnie i bezpiecznie.

Nie było wielu zbójców w lasach ani wielu złodziei na jarmarkach. Od czasu do czasu może ktoś kogoś w afekcie poturbował, a parę razy nawet zabił, ale to były zdarzenia wyjątkowe.

I choć czasy były spokojne, bez wojen, a także bez burd i zamieszek związanych z pożądaniem chleba i igrzysk - jako że chleb był, a i igrzyska co jakiś czas wyprawiano - nie oznaczało to jednak, że było absolutnie bezpiecznie. O nie.

Bo choćby leniwi mieszkańcy sąsiedniego Disnejlandu bardzo lubili zapuszczać się do Domlandii na kradzieże, zwane grabieżami. Nęciło ich by nie pracując, mieć.

Dlatego król Eryk utworzył kiedyś zastępy policyjne, zwane żandarmerią, którą to król Ambroży jeszcze rozbudował i wzmocnił.

Bo prawdziwa demokracja królewska musi opierać się w ogólności na silnej i uczciwej władzy, co w szczególności sprowadza się do istnienia sprawnej policji.

Bez środków przymusu nie można oczekiwać bowiem, że ludzie będą bogobojni i uczciwi, bo wcześniej czy później nawet najporządniejszy i najświętszy Domlandczyk mógłby ulec pokusom, gdyby nie nieuchronność kary.

Oczywiście kara Boża po śmierci też była nieuchronna, ale to było tak odległe, że niektórzy zwyczajnie o tym zapominali albo lekceważyli, licząc w przyszłości na zmiłowanie Boskie.

Więc jak się powiedziało demokratyczny ustrój Domlandii był dobrze wyposażony w organa przypominające obywatelom o ich powinnościach. Była władza ustawodawcza, czyli Jaśnie Panujący, wydający co jakiś czas ustawy i rozporządzenia, była władza wykonawcza, czyli także Jaśnie Panujący, tyle że jako głowa rządu, wojska i sił policyjnych, i była także władza sądownicza, czyli także Jaśnie Panujący, kiedy akurat rozsądzał co ważniejsze sprawy. Bo sprawy błahe dawał do sądzenia sędziom grodzkim czyli miejskim.

Więzienie także dość szybko zbudowano i był prawie komplet.

Mówię „prawie”, bo nie było kata. Co gorsza nikt nie chciał katem zostać. Bo jak tu zabijać człowieka, nawet złego, kiedy nawet kury za bardzo zabić się nie chciało. Brrr!! Krew!!

Mało było tak pokojowych ludzi jak mieszkańcy Domlandii. Byli tacy pokojowi, że nawet do przedpokoju nie za bardzo chcieli wychodzić, nie mówiąc już o staniu na placu z mieczem katowskim lub toporem w ręku lub słuchania jęków skazańców w izbie tortur.

No i król miał problem. Nikt nie chciał być katem. Kazać się nie dało, importowany kat z Disnejlandu nie wchodził w grę, bo wszyscy by się na Króla obrazili, że jakiś obcy przybłęda „naszych” chłosta, a nawet, nie daj Panie Boże, zabija. A tu przecież – rzadko, bo rzadko – trzeba było złodziejowi uciąć rękę, kłamcy, oszczercy albo wygadującemu na króla, wyrwać język albo wykłuć oko, czy wreszcie uciąć jakiemuś zbrodniarzowi głowę.

I na nic było obiecywanie wysokich zarobków. Nie i nie. Proponowano stanowisko hyclowi – odmówił. Proponowano największemu zabijace i chuliganowi w Domlandii – odmówił. Proponowano emerytowanemu przywódcy żandarmów – też odmówił. Proponowano miejscowemu rzeźnikowi, tak samo. Nikt nie chciał być katem.

Cóż było robić – król wezwał wszystkich mężczyzn Domlandii, którzy ukończyli już dwadzieścia pięć roków życia i byli choćby na małej wojnie, choćby takiej tyciej, tyciuchnej, bo wojen w okolicy też było jak na lekarstwo na nudę. Jak już wszyscy karnie stanęli na pałacowym dziedzińcu, Jaśnie Pan powiedział te słowa: Mości Panowie. Nie mamy kata w królestwie i nikt nie chce nim zostać. Jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie nam zawiesić na kołku całe nasze prawodawstwo, bo cóż z prawa, kiedy oczy ma zawiązane, a dłoń karzącą sami mu odrąbaliśmy.

Oj, biada nam Jaśnie Panie, biada – załkali wszyscy, ale katem dalej nikt ani myślał zostać. Widząc to Król rzekł takie słowa: W takim razie wprowadzimy urząd kata rotacyjnego. Każdy z was będzie katem przez jeden miesiąc. A żeby nie było wiadomo, kto zacz jest katem, polecam, żeby nosił na głowie przy wykonywaniu swoich obowiązków czerwony kaptur. Na ten czas zwany będzie czerwonym kapturem, nie katem.

Nie godzi się Jaśnie Panie – zawołali mężczyźni chórem. To wszak wszyscy znamy opowieść o Czerwonym kapturku, na niej się wychowaliśmy, znienawidziliśmy wilków, polubiliśmy, jak wnuczki pomagają swoim babciom, a tu taki pasztet. Kat ma być czerwonym kapturkiem!! No nie! Absolutnie się nie godzi!

Jednak Król był nieugięty. Jak postanowił, tak i uczynił. Żebyście się nie musieli wstydzić jeden drugiego, zarządzam losowanie. Kto wyciągnie los z czerwonym kapturem, ten przez najbliższy miesiąc będzie pełnił funkcję kata. Jak wyciągniecie, podchodzić po kolei. Tylko ja będę wiedział, na kogo trafiło. A trafiło na leśniczego. Podchodził do króla z grymasem na twarzy, ale utrzymywał fason dla niepoznaki.

Ten, który został katem zgłosi się nazajutrz do pałacu. Wieczorem, by go nikt nie widział – oznajmił Król. Potem już tylko patrzył z lekkim uśmieszkiem, kiedy leśniczy obejmował swoją społeczną funkcję kata.

Na osobności zaś zapytał: Czy to nie ty czasem zastrzeliłeś wilka i wyciągnąłeś z jego brzucha babcię i czerwonego kapturka – zapytał. Ja, miłościwy Panie – odparł leśniczy, ale od tamtego czasu nie mogę jeść flaków, naszej narodowej potrawy. Przecież flaki robi się z krowich żołądków, a nie z wilczych – odparł Król. No tak, ale coś w człowieku zostało i siedzi – wydukał ze wstydem leśniczy.

No, ale do rzeczy – zagaił Król. Masz jutro sprawić chłostę jednej niewiernej żonie, zakuć w dyby złodzieja i trzymać go na słońcu przez cztery dni bez jedzenia i picia, a także wydobyć torturami zeznania ze szpiega, którego przysłali Disneje.

Cóż było robić, kat ani pisnął, wrócił do siebie, a kaptur nacisnął, na głowę. Nazajutrz objawił się mieszkańcom Domlandii w paradnym, czerwonym stroju, z wielkim czerwonym kapturem na głowie. O, czerwony kapturek – wołały za nim małe dzieci, które znały taką postać z babcinych opowieści. Ale nianie szybko je usuwały z drogi kata, mówiąc, że zaraz pójdą z nimi do babci, która chora czeka w swoim domku na wnuczkę i jedzenie.

Ale chłopcy z przypałacowej szkoły, którzy od Łukasza dowiedzieli się o kacie, czmychnęli oczywiście na wagary i w komplecie pojawili się na rynku, by oglądać inauguracyjny występ kata. Szczerze mówiąc to najbardziej interesowała ich chłosta niewiernej żony, jako że liczyli na trochę domlandzkiego porno, zakazanego w tamtych czasach zupełnie. Ale się zawiedli. Bo kat, czerwony kapturek-leśniczy- był bardzo purytański i chłostał kobietę przez koszulę nocną, bardzo zresztą się tego wstydząc. Tak się wstydził, że się cały zrobił pod tym kapturem czerwony, co tylko wzmogło czerwień czerwonego kaptura, który wyglądał, jakby się za chwilę miał zapalić.

To się bardzo nie spodobało młodzieńcom i wybuczeli całą chłostę i kata na dodatek.

Ty, czerwony kapturek, ty raczej idź na grzyby do lasu – wołali. Może cię tam wilk zeżre.

Zakuwanie w dyby złodzieja było już mało interesujące, a tortury szpiega miały się odbywać w Sali tortur w podziemiach pałacu, więc występ się skończył. Na dodatek woźny szkolny przykuśtykał wreszcie z kijem i pogonił wszystkich do szkoły.

A nasz kat-unikat po skończonej robocie wrócił do lasu, ściągnął kaptur czerwony i głośno zapłakał. Za co mnie to spotyka – jęczał. Dlaczego na mnie to trafiło. Ja, taki porządny człowiek, muszę robić takie rzeczy!

W drugi dzień było jednak trochę lepiej. Baty dla innej niewiasty, która usiłowała zarabiać nic nie robiąc, a leżąc jedynie, sprawiły katowi nawet lekką przyjemność. No bo i niewiasta niczego sobie, a nawet to bicie jakby się jej trochę podobało.

W kolejnych dniach nasz kat uciął złodziejowi rękę, wychłostał jakiś mniejszych winowajców, wyłupił oko centusiowi-fałszerzowi, a nawet próbował wyrwać język oszczercy, ale mu się nie udało.

I tak z dnia na dzień wprawiał się coraz bardziej w katowskie rzemiosło i – w co może trudno uwierzyć – coraz bardziej mu się ono podobało.

Gdy minął miesiąc, a jeszcze nikogo nie ściął, poczuł autentyczny żal i pomyślał, że poprosi Króla o przedłużenie służby.

Ale Król był nie w ciemię bity. Wyczuł, co się święci, a może już wcześniej to doskonale wiedział z książek, i na prośbę kata-leśniczego, by mógł on jeszcze trochę Królestwu posłużyć, ścinając i chłostając, odpowiedział zdecydowanie: co to, to nie. Swoje zrobiłeś i wracaj do żony.

Bo nawet święci ludzie, kiedy mogą robić rzeczy na co dzień uważane za grzeszne, a robią je w poczuciu robienia dobra, stają się powoli ludźmi złymi.

A król Ambroży niczego mniej pragnął, niż znieprawić swoich poddanych, uczynić ich odpornymi na grzech, na zło, na nieprawość, nawet jak ta nieprawość, ten grzech, stawał się na moment prawością i dobrym uczynkiem, bo był czyniony w imię prawa i dla dobra społeczeństwa Domlandii.

W kolejnym konkursie na kata wylosowano rzeźnika. Ale o tym przypadku już nie będziemy opowiadali. Skończył się niezbyt dobrze.

 No a na koniec jakiś morał?

Chyba morału nie będzie. A jeśli już, to najlepiej taki, by na świecie nie było złych ludzi, to wtedy nie będzie katów, których robota kata z dobrych ludzi zmienia w złych ludzi. Ale wiemy, że to nieprawda.

Bo zawsze będą źli ludzie i będą potrzebni kaci, którzy tych złych ludzi będą karać.

Gorzej, kiedy są tylko dobrzy ludzie i dobrzy ludzie. I jedni dobrzy ludzie zamieniają się w katów, którzy zabijają dobrych ludzi.

A potem wracają do swojej żony, dzieci, psów i kotów, i znowu stają się na czas jakiś dobrymi ludźmi, którzy swoim dzieciom opowiadają na dobranoc bajkę o czerwonym kapturku, w której to bajce dobry leśniczy zabija złego wilka i uwalnia z jego żarłocznego brzuszyska Babcię i Czerwonego Kapturka.

 

Dobrej nocy i pięknych snów

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz