sobota, 30 listopada 2024

Bajka o Dreptaku

 

 

Tuż obok królewskiego pałacu, z którego okien księżniczka Natalia – kiedy już zupełnie nie miała co robić ani na co innego skierować swej książęcej uwagi – patrzyła na ulicę i chodzących nią ludzi, mieszkał sobie w małym domku Dreptak z rodziną.

 

Właściwie to wszyscy się dziwili, że taki Dreptak może mieszkać tak blisko pałacu króla, ale skoro sam Najjaśniejszy Pan nie eksmitował go na przedmieścia, widać było, że codzienny widok jego przygarbionej, szarej sylwetki, zupełnie mu nie przeszkadzał, więc także i bogacze, zajmujący wystawne kamienice w pobliżu pałacu, dali mu spokój i po chwilowym narzekaniu, zaczęli go nie dostrzegać.

 

I tak to trwało, że pomiędzy zdobionymi złotem karocami, zaprzężonymi w co najmniej sześć koni każda, powożonych przez ubranych w bogate liberie stangretów, przemykał się co dnia szary Dreptak, idący albo do, albo z pracy, albo jeszcze nie wiadomo skąd i dokąd, co zresztą nikogo z wiezionych karetami nie obchodziło, tak zresztą jak nie obchodziło ich jak i po co taki Dreptak żyje.


Dla większości bogaczy jego bytowanie podobne było do bytowania trawnikowej mrówki, która może użyźnia glebę, ale tak naprawdę szarą obecnością kopczyka mrowiska tylko psuje nieskalaną zieleń trawnika.

Nikt, ani księżniczka Natalia, ani ci bogaci mieszczanie nie wiedział o zamyśle Najjaśniejszego Pana, towarzyszącemu pozostawieniu małego domku Dreptaka i jego rodziny w miejscu tak szczególnym.
Wszyscy się zgadzali, że Król Ambroży był mądrym władcą, ale nie wszystkie jego działania rozumieli lub w skrytości ducha akceptowali. Tak było i z decyzją dotycząca Dreptaka. Jednak Król Ambroży nie zwykł się tłumaczyć ze swoich zamierzeń i dlatego nikt nie wiedział, że ten akurat Dreptak nie był takim zwyczajnym domlandzkim dreptakiem, jakich wielu łaziło w tę i nazad po ulicach stolicy, a i zamysł Króla do konwencjonalnych nie należał.

 

Bo w zamyśle Króla nasz Dreptak miał być dreptakiem szczególnym, takim, który będąc ucieleśnieniem wad i zalet biedaków - dreptaków domlandzkich i mieszkając w tak eksponowanym miejscu, byłby dreptakiem – wyrzutem sumienia bogatego mieszczanina, dreptakiem – drzazgą w jego wspaniałym bucie, dreptakiem – ziarnkiem piasku w oczach patrzącego z okna karety.

 

Im z dnia na dzień bogatszymi stawali się mieszczanie, którzy jeszcze nie dalej jak dwa tuziny lat wstecz sami byli biedni, tym bardziej drażnił ich wszystkich widok pochylonej sylwetki Dreptaka, coś tam dźwigającej pod pachą, owiniętego w szary papier opakowaniowy.  

Sylwetki przygarbionej codziennością ciężkiej pracy, obowiązków prawie niemożliwych do wypełnienia, troską o to, skąd weźmie chleb dla dzieci, za co kupi im buty na zimę, czy starczy mu choćby na biedny prezent pod choinkę i takie tam podobne troski.

 

Fakt. Dreptak był denerwujący. Zakłócał odbiór rzeczywistości, która bogatym jawiła się jako rzeczywistość wspaniała, pozbawiona codziennych trosk.

A rzeczywistość miała obiecującą perspektywę, niknącą w świetlanej przyszłości, zwieńczoną  złotym słońcem zachodzącym pomiędzy rogami ogromnego jelenia, jakby tylko czekającego na strzał bogatego myśliwego, wyhaftowanego w odległym Arras na specjalne zamówienie, złotą i srebrną nicią.

 

I jak człowiek przeniósł swój zachwycony wzrok z tego wspaniałego arrasu na ulicę, po której znowu dreptał Dreptak w swoich pokrzywionych butach, to szlak człowieka trafiał jasny. Może to był jednak ostatni krzyk duszonego w sobie sumienia, charczącego jeszcze jakieś memento mori? Nie wiadomo.

 

Księżniczka Natalia nie miała (na początku) zdania na temat Dreptaka. Im bardziej nudziło się jej w swoich komnatach, jako że nie miała wtedy ani gier komputerowych, ani podglądu do Internetu, ani nawet telewizora, tylko paskudne szmaciane lalki, a towarzystwo panienek do towarzystwa było co najmniej nużące, tym częściej spoglądała z okna na tę dziwną, różną od spotykanych w pałacu, postać.

Księżniczka Natalia długo nie mogła zrozumieć, skąd taki Dreptak się wziął i dlaczego tak nieestetycznie wygląda. Jej korepetytor, konserwatywny niesłychanie w swoich uważał, że taki biedak (czyli proletariusz) jak Dreptak nie może być równoprawnym członkiem społeczeństwa, bo „jest on atomem społecznym, człowiekiem bez korzeni, bez tradycji, bez trwałych przekonań; egzystuje poza wspólnotą, nie będąc świadomym przeszłości, nie dbając o przyszłe pokolenia”.


Takim człowiekiem można łatwo kierować, bo nie posiada własnych przekonań i łatwo daje się nabierać różnym demagogom i szarlatanom na szaleńcze idee, choćby takie, że wszystkim może się żyć bardzo dobrze, jak wszystkim da się po równo.

 

Księżniczka Natalia przyznawała rację swojemu nauczycielowi, bo z okna pałacu wydawał się ten Dreptak modelowym przykładem tego, co nauczyciel jej mówił. Czy się jednak nie myliła?

To, co stanowiło istotę dreptaczego bytowania, było zupełnie obce ludziom bogatym.
Ot, jak w starym przysłowiu o tym, że bogaty biednego nie zrozumie. Bogaci ludzie z karet i księżniczka Natalia nie rozumieli tego, jak można mieć takie płaskie i przyziemne bytowanie, takie szare troski i marzenia. A nie rozumieli, bo po pierwsze ich nie znali.

I to także leżało u odstaw decyzji Króla, który świadomy faktu, że społeczność Domlandii to w przeważającej mierze ludzie ubodzy jak nasz Dreptak, chciał nie dopuścić do sytuacji, kiedy ludzie bogaci, a szczególnie jego córka, utracą świadomość faktu powszechnej biedy i będą żyć w przekonaniu, że wszystkim jest dobrze. Może nie tak jak im, wybranym, ale jednak znośnie.

 

No i trwał Dreptak w okolicach królewskiego pałacu jak dokuczliwe źdźbło w oku bogatych, jak sól za ich powieką, jak piasek rzucony im w oczy, jak wyrzut sumienia. Jego bieda biła ich po oczach i próbowała zerwać z nich klapki – co zresztą było zamiarem Króla – gdy tylko nie odwrócili od niego głowy za każdym razem, kiedy jego cień zamigotał za oknem karety. Bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zresztą tak naprawdę – pomimo swej buty – nie mieli by odwagi spojrzeć mu w oczy.

 

Natalia mająca po mamie serce, którego czułości nie zdołały zagłuszyć ani luksusy, w jakich żyła, ani codzienne oddalenie od problemów biednych ludzi, z dnia na dzień z coraz większym zainteresowaniem patrzyła za tym szarym cieniem królewskiej ulicy. Aż nadszedł taki dzień, kiedy wysłała służąca, by kazała – zaraz się poprawiła – by zaprosiła Dreptaka do pałacu, bo chce z nim porozmawiać.

 

Jednocześnie zaprosiła do pałacu wybitną panią socjolog, która społeczeństwo znała nie z wymyślonych teorii, ale z badań prowadzonych na ulicy Domlandii. Ta szanowana i starsza pani, nie bacząc na swój wiek, biegała po ulicach, szczególnie tam, gdzie żyli biedni ludzie, i pytała ich o to, co myślą o swoim losie.

I zasiedli w komnacie księżniczki Natalii biedny Dreptak i mądra pani profesor.
Po długiej rozmowie księżniczka Natalia dowiedziała się od swoich rozmówców, że ludzie ubodzy czują się gorsi, bo czują się wyśmiewani i pomawiani. Księżniczka nie zdawała sobie sprawy, jak słowo może boleć, obrażać, poniżać. Dowiedziała się o tym, jak biedni ludzie czują sią gorszymi ludźmi w kontaktach ze światem, który nie zna biedy, i z instytucjami Domlandii, jak pomoc społeczna, szpital, czy szkoła, która zamiast biednym dzieciom pomagać poczuć się lepszymi, pogrąża je jeszcze bardziej w przeświadczeniu o swojej gorszości.

 

Pani profesor powiedziała też księżniczce, że biedę powszechnie łączy się z patologią, czyli z rodzicami pijaków, nierobów, złodziei i prostytutek. Rośnie też przekonanie, że ludzie biedni są sami winni swojej sytuacji.

Księżniczka słuchała zbulwersowana. Jakże inne było to, co widziała, od tego, co usłyszała. Przez okno widziała Dreptaka cały czas zabieganego, zapracowanego, zatroskanego o rodzinę i dzieci, a tu słyszała, że biedę przypisuje się lenistwu, pijaństwu, czy niechęci do pracy.

 

Dreptak powiedział Księżniczce, że bieda jest czymś złym w Domlandii i ludzie ubodzy mają poczucie, że przyznanie się do biedy to wstyd i poniżenie. A jego dzieci, które z woli króla chodzą do szkoły z dziećmi ludzi bogatych, czują się wykluczone, czują barierę pomiędzy nimi, a bogatymi rówieśnikami, są osamotnione w szkole i bezsilne, a nawet agresywne.

 

Jak już sobie poszli oboje, usiadła biedna Księżniczka i głęboko się zamyśliła. Myślała tak prawie dwa całe dni, jako że i tak nie miała nic innego do roboty, a potem poszła do Króla Ambrożego, swojego taty, akurat w czasie południowej audiencji, której król udzielał poddanym.

Natalia nie usiadła jak zwykle obok królewskiego tronu, ale poszła wraz z innymi ludźmi i stanęła na środku sali. Król Ambroży patrzył na to i lekko się uśmiechał: oho, moja córka ma do mnie urzędową sprawę – pomyślał.

I rzeczywiście, kiedy przyszła kolej na księżniczką Natalię, ta podeszła do stóp tronu i zaczęła mówić tak, jak czynili to poddani króla Ambrożego, co od wielu lat słyszała: Najjaśniejszy Panie. Chciałam Cię poinformować, że moim zdaniem części twoich poddanych żyje się w Domlandii bardzo biednie, a Ty Królu nic z tym nie robisz. Dlatego chciałam prosić Najjaśniejszego Pana o zrobienie pilnie czegoś w tej sprawie – zakończyła.

 

Król Ambroży uśmiechnął się znowu i powiedział: Oczekiwałem Księżniczko, że zjawisz się u mnie z tą sprawą. Nie na darmo ten biedny Dreptak wydreptywał chodniki pod twoim oknem. Szkoda jedynie, że tylko ty go zauważyłaś. Trudno. Ale do rzeczy! Mówisz, że trzeba coś zrobić, by biedni byli mniej biedni, albo żeby ich było mniej? A co byś zaproponowała? Bo wiesz, że jak ktoś do mnie przychodzi z problemem, to powinien mieć propozycję jego rozwiązania, na którą ja się godzę albo nie. Taka moja dwustanowa królewskość.
No to co proponujesz? – zapytał.

Księżniczka akurat nie miała przygotowanej propozycji rozwiązania tej bolesnej sprawy, bo całkiem zapomniała, że tak trzeba. Ale nawet jakby nie zapomniała, to i tak by nic nie wymyśliła, choć myślała dwa dni i noce. Fakt, że myślała tylko, jak Dreptak jest biedny i jak biedne są inne dreptaki, i serduszko nie pozwalało jej usnąć. Nie wiedziała, że wielu o tym co i ona, myślało przed nią, i że byli znacznie od niej mądrzejsi, i że też niczego nie wymyślili.

Więc stała przed królem z otwartymi ustami i coś dukała, ale tak cicho, że prawie nikt, prócz Króla, nie słyszał. Mówiła to co zaraz przyszło jej do głowy: że można by zabrać trochę bogatym i dać biednym, to wtedy ci biedni byliby mniej biedni, ich dzieci miałyby więcej słodyczy i częściej by się uśmiechały, i ładniej by się ubierały, i wtedy świat cały byłby bardziej wesoły i szczęśliwszy.

 

Król słuchał, uśmiechał się i milczał. Kiedy jego córka skończyła, zaczął mówić: Moja droga Natalio. Nadchodzi czas, kiedy musisz zacząć się interesować życiem swoich poddanych, bo chociaż nie ty będziesz rządziła Domlandią po mojej śmierci lub emeryturze, ale Łukasz, to jednak od ciebie będzie zależało, czy w tym kraju będzie więcej ludzi szczęśliwych i uśmiechniętych. To trzeba zrobić, ale tego nie da się zrobić tak jak ty proponujesz.

Bo tak jest świat urządzony, że są na nim bogaci i biedni, i że biednych jest zawsze więcej niż bogatych, bo bogaci są bogatymi dlatego, że na każdego bogatego pracuje dużo biednych ludzi.

 

Gdyby bogatym ludziom zabrać ich pieniądze i rozdać ubogim, to wtedy było by tak, że biedni ludzie nie pracowali by na bogatych. Wtedy bogatych by nie było. Czy to by było dobrze? Może odpowiesz, że tak, ale to byłaby błędna odpowiedź. Bo gdyby nie było bogatych, to byłoby tylko jeszcze więcej biednych ludzi. Bo umiesz dodawać: gdyby do tych dawnych biednych dodać nowych biednych, którzy byli kiedyś bogatymi a stali się biednymi, jak im zabrano pieniądze dla biednych, to razem jest znacznie więcej biednych. Ale powiem ci jeszcze coś ważniejszego. Ci wszyscy biedni, których byłoby znacznie więcej, byliby biedniejsi od tych biednych, którzy są dzisiaj, kiedy są też ludzie bogaci.
Bo jak są ludzi bogaci, to oni dają biednym ludziom pracę i ci biedniejsi stają się przez to mniej biedni. A jak nie ma ludzi bogatych, to nie ma kto dać biednym pracy i wszyscy stają się jeszcze biedniejsi.

 

Jaki z tego wniosek? Ano taki, że aby biedniejsi stawali się mniej biedni, to muszą mieć pracę, czyli muszą pracować dla bogatych, ale za to sami stają się mniej biedni, chociaż jednocześnie bogaci stają się bardziej bogaci.

Mało z tego rozumiem, Tatusiu – wykrzyknęła zrozpaczona Księżniczka. Czyli co? Mają być i bogaci i biedni? Tak, córko – odpowiedział Król. Tylko wtedy Domlandia będzie się rozwijała.
A jakby Łukasz kiedyś zaczął realizować Twój pomysł, by zabierać bogatszym i dawać biedniejszym, to cały pomysł skończy się tragicznie, a z nim nasza Domlandia.
Bo Domlandia, jej rząd, nie może za dużo zabierać ludziom, nawet jak ma szczytne zamiary. Może zabrać jak najmniej, tyle ile musi, by utrzymać armię, policję, mnie i moich ministrów, i niewiele więcej. Co najwyżej może jeszcze zbierać dla tych, którzy naprawdę nie mogą pracować, ciężko chorych, starych. Natomiast wszyscy inni muszą troszczyć się o siebie.

 

No ale po co ci bogaci ludzie mają takie ogromne pałace i karety? – nie wytrzymała Natalia. Nie wystarczyły by im mniejsze?
Oczywiście, że by im wystarczyły – odpowiedział Król. Ale taka jest już natura ludzka, że jak ktoś ma dużo, to chce mieć jeszcze więcej. Ale to moja rola, by zachęcić ich, żeby nie wydawali na zbytki, ale robili coś pożytecznego dla Domlandii.
Dam na przykład szlachectwo temu, który zbuduje w Domlandii najwięcej manufaktur, albo najwyższy order za wybudowanie uniwersytetu, albo coś jeszcze wymyślę.
Bo wiedz, że dużo ludzi, jak już się dorobią pieniędzy, chcą by coś po nich zostało, kiedy w ubraniach bez kieszeni, bez służby i karet, bez pieniędzy, wybiorą się na drugi świat.

 

Ale nie wszyscy tak robią – odpowiedziała Natalia.
No, nie wszyscy odpowiedział Król. Dlatego jednak trochę podatków bogaci powinni płacić. Szczególnie te największe sknery, którym się wydaje, że zjedzą więcej niż inni i że sami mogą mieszkać w pałacu o trzystu komnatach.

 

No a co będzie z Dreptakiem? – zapytała na koniec.
Z Dreptakiem? – uśmiechną się Król. Niech sobie dalej drepta. Jest pracowity i w czasie tego dreptania pod twoim oknem sporo zarobił jako kurier szybkich i ważnych przesyłek.

Szybkich? – wyjąkała Natalia, przypominając sobie ślimacze tempo dreptania Dreptaka. Ano szybkich – odrzekł Król. On ma łeb na karku. Już zakłada drugą pocztę kurierską.

Fakt, dałem mu na początek konia, więc nie musiał go ukraść.

 

No i jak w każdym dobrze rządzonym kraju ubywało ludzi biednych, choć powoli, a zwiększała się liczba ludzi bogatych, który byli kiedyś biednymi.

Nadal jednak biednych, prawdziwych i wydumanych, było znacznie więcej, co nieuchronnie prowadziło do rewolucji. Ale bajki o rewolucji nie będzie.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz