sobota, 30 grudnia 2017

Bajka o dzieciach, które nie miały głosu


Zdjęcie - Gazeta prawna źródło: ShutterStock
Właściwie to nie bajka, tylko wypis z rzeczywistości. Nie tej PiS-owskiej być może, ale na pewno z minionej, PO-wskiej. Czy będzie tak jak w bajce, nie wiem. pewnie i tak przyjadą do nas kolorowi, tyle ze może z Azji


Był kraj, w którym rządzili starzy i bardzo głupi politycy. Może z pozoru to nielogiczne, bo starość do tej pory kojarzyliśmy z mądrością, ale w tym kraju tak właśnie było. Politycy byli starzy i strasznie głupi, i z każdym dniem wydawało się, że stają się coraz głupsi. Tak jakby wirus zwany sklerozą zjadał im po trochu mózgi, których i tak wiele nie mieli.
Na dodatek kraj ten też zaludniali w większości ludzie starzy, którzy także z każdym dniem stawali się starsi i coraz słabsi. Dodatkowo ludzie ci byli bardzo samotni, bo w swojej młodości nie chcieli mieć dużo dzieci, które przeszkadzały im w karierze i w wygodnym życiu, więc urodzili ich bardzo niewiele, po jednym na rodzinę albo nawet wcale.
I w kraju tym, gdzie wszyscy umieli liczyć, choć nie chcieli z liczenia wyciągać wniosków, wychodziło, że na dwoje starych ludzi przypadało po jednym młodym. Ale tak było tylko w momencie liczenia, bo w następnym pokoleniu ci ludzie, którzy byli jeszcze młodzi i mogli mieć dzieci, także urodzili po jednym dziecku na parę dorosłych, a potem się zestarzeli.
W związku z tym, kiedy w następnym pokoleniu przeprowadzono liczenie, okazało się, że na jednego młodego obywatela przypadało czterech starych.
Jak się rzekło na początku, krajem tym rządzili bardzo głupi, no i oczywiście bardzo starzy politycy, którzy bardzo lubili rządzić, a do tego, żeby być wybranymi, obiecywali swoim wyborcom, czyli w znakomitej większości starym ludziom, kolejne przywileje, ulgi i przyjemności, oczywiście na koszt Państwa.
Na koszt państwa, czyli na koszt tych młodych ludzi, którzy jeszcze pracowali i zarabiali na utrzymanie swoje, starych ludzi i na utrzymanie tych polityków, którzy nic nie zarabiali, a tylko wydawali, oraz na całe grono ich pociotów, którzy też nie zarabiali mimo młodego wieku, bo pracowali w urzędach, zajmujących się dzieleniem pieniędzy dla ludzi starych, by ci żyli tu i teraz długo i szczęśliwie.
I tak by to trwało jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie to, że pewnego wiosennego ranka wszyscy młodzi ludzie, którzy utrzymywali wymienioną powyżej zgraję, po prostu wyjechali za granicę, do kraju, gdzie politycy byli trochę mniej głupi, rozdawanie nie swoich pieniędzy nie tak bezczelne, gdzie urzędników było znacznie mniej, a lepiej płatnej pracy więcej.
I w tym głupim kraju, zwanym Disnejlandem, zaczął się płacz i zgrzytanie zębów. Ponieważ płakali głównie ludzie starzy, to niedługo przestali, bo umarli z głodu. Nieco dłużej labidzili młodzi urzędnicy, którzy tak bardzo nie umieli niczego robić, że nawet nie za bardzo umieli ukroić kromkę chleba, na którą nie umieli zapracować.
A politycy? Jak mówił kiedyś Jerzy Urban – którego przedstawiać nie trzeba – rząd się sam wyżywił. I to już koniec tej bajki, szanowny czytelniku, bajki, która jednak będzie miała ciąg dalszy, nie tylko w bajkowym blogu, ale przede wszystkim w życiu.
A teraz bajka z naszej rzeczywistości
„Społeczeństwa starzeją się i może dojść do sytuacji, w której wyłącznie starsze osoby przez swoją liczebność będą miały wpływ na prowadzoną politykę” – mówi prof. Iglicka w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.
Gerontokracja może mieć fatalne skutki. „Starsze osoby ze swojej natury nie są chętne do wydawania publicznych pieniędzy na przykład na edukację, politykę rodzinną czy infrastrukturę, która służy opiece nad dziećmi. To może prowadzić do dyskryminacji młodego pokolenia” – wyjaśnia pani profesor.
„Wyjazd dwóch milionów ludzi z Polski to mniejsze wpływy z podatków, mniejszy dochód narodowy, mniejsza innowacyjność. A w przyszłości nie będzie miał kto utrzymać rosnącej grupy ludzi starszych. W długim okresie czasu to będzie miało straszny wpływ.
W Polsce Polki mają jeden z najniższych współczynników dzietności (ok. 1,3), w Anglii jeden z najwyższych. Wnioskować z tego można, że bezpieczniej i lepiej jest rodzić tam. Kobiety mówią, że czują się w Wielkiej Brytanii bezpiecznie – także ze względów zasiłkowych i rynku pracy.
Jak tych ludzi z ostatniej fali emigracji spróbować z powrotem przyciągnąć do Polski?
Bardzo dużo inwestując w młodych. Ludzie powinni się czuć tutaj bezpiecznie i chcieć zakładać rodziny. Ale taka polityka prorodzinna kosztuje bardzo dużo”.
Choć tak naprawdę to oni już nie wrócą. Jest już za późno, a mijają kolejne lata. Państwa, do których wyjechali, są bogatsze – bezpieczniej, lepiej i normalniej się w nich żyje. Więc dbajmy o tych, którzy jeszcze nie wyjechali. I otwierajmy się na imigrantów.
Polska, chcąc skompensować ten ubytek ludzki, powinna się otworzyć na imigrantów zza wschodniej granicy albo z jeszcze dalsza. Widzimy jednak polityczną niechęć, bo przecież „Polska ma być dla Polaków”. A nie dla „obcych”. Lepiej mówić o marihuanie lub katastrofie smoleńskiej.
Prof. Iglicka chwali pomysł Gowina, który proponował, by rodzice mieli w wyborach także głosy swoich dzieci, a prawie wszyscy inni go krytykują. Najbardziej oczywiście krytykują politycy partii rządzącej Disnejlandem i wspierające ich zawodowe think tanki. Ale to akurat nie dziwi. Główny powód sprzeciwu to niepewność, czy akurat dwulatek, będący bardzo za partią rządzącą z powodu dziadka mroza, albo sześciolatek, który bardzo chce iść do szkoły, w której ławki są wyższe od niego, i popiera partię rządzącą, nie będą pozbawieni przez ich ciemnych rodziców możliwości swobodnego dania wyrazu swoim przekonaniom.
Krytykują przedstawiony pomysł także politycy głównej partii opozycyjnej Disnejlandu, która bardzo wierzy, że przejmie władzę, a ponieważ także składa się z ludzi starych, a nawet bezdzietnych, więc jej krytyka także nie dziwi. Dziwi jedynie to, że partia ta, mająca pełną gębę haseł prorodzinnych, nie zauważa nawet, że są jeszcze ostatnie wielodzietne rodziny, które należy wesprzeć. Czyżby dlatego, że dla tej partii wielodzietność to patologia, kojarząca się jej z zapijaczonym ojcem i puszczalską matką.
Krytykują pomysł, co nie dziwi, emeryci, bo emerytury w Polsce są podnoszone co roku o inflację i co najmniej o 20 proc. wzrostu realnych płac. Natomiast progi uprawniające do świadczeń rodzinnych dla dzieci były zamrożone od 2003 do 2012 r. W ciągu ostatnich dziesięciu lat świadczenia dla osób starszych rosły więc co roku, a liczba dzieci korzystających z zasiłków rodzinnych, przez zamrożenie progów, zmalała w tym czasie z 5,5 mln do niespełna 2,5 mln. Ktoś jednak te emerytury musi sfinansować. Co z tego, że na nędzę najbardziej narażone w Polsce są dzieci – rodziny wielodzietne osiągają najniższy dochód na osobę.
Krytykują pomysł konstytucjonaliści, dla których jest on prawie tym, czym kiedyś było danie głosów kobietom. Ale dano. I teraz to one także są przeciw. Szczególnie feministki.
Profesor Zoll mówi, że jeśli młodzi ludzie mieliby większy wpływ na życie w państwie niż ludzie starsi, to wtedy doprowadzilibyśmy do dyskryminacji seniorów. Jakoś nie zauważa, karmiony pieniędzmi wypracowywanymi przez tych młodych ludzi, że dzisiaj to właśnie młodzi ludzie, w majestacie obowiązującej konstytucji, są dyskryminowani.
Na Zachodzie wybór za dzieci nazywa się głosowaniem Demeny’ego (Demeny voting). Nazwa pochodzi od nazwiska światowej sławy demografa Paula Demeny’ego. Debaty parlamentarne na ten temat odbyły się już m.in. w USA, Kanadzie, Niemczech, Austrii, Japonii, na Węgrzech. W Berlinie doszło nawet do głosowania – w 2003 i 2008 r. Na razie bez efektu. Ale oni mają młodych Polaków. Jeszcze nie muszą.
Młody człowieku i młody wyborco, który utrzymujesz sam siebie, swoją rodzinę i jeszcze ze dwie starsze lub nieproduktywne osoby. Zastanów się, czy nadal chcesz się godzić na taki system, który wypędza Cię na emigrację lub wpędza w biedę? Chyba nie. Nie głosuj na te gerontokratyczne partie. Wybierz tych, dla których młodość i rodzina są podstawą przyszłości Polski. Wybierz młodych, swoich kolegów, pracujących ciężko jak i Ty a jak starych, to tylko tych, którym ufasz.
Jak nie wyjedziesz do Anglii, to za ok. 30-40 lat przyjdzie ci pójść na emeryturę. Jak twierdzi prof. Iglicka, po kolejnej rewaloryzacji emerytur rząd może ci zaproponować 700 zł. Władze mogą też powiedzieć – i właściwie powinny to zrobić – że pracować będziemy do 70-72. roku życia. A panowie może nawet do 75. Bo reforma emerytalna tworzona była przy założeniu, że jest nas 38 mln, a jest przecież mniej o 2 mln (tych zarabiających na emerytury). Poza tym wciąż kolejne osoby stąd wyjeżdżają. Według prognoz za 30-40 lat będzie nas 31 mln, a może mniej. Nie zazdroszczę Ci tej perspektywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz