Jednego wieczora, kiedy dzieci królewskie szykowały się do snu, a sen, jakby na nich obrażony i rozzłoszczony, nie chciał przyjść, by je otulić swoim ciepłym, miękkim, gwiaździstym płaszczem, wybuchła w dziecięcej sypialni wielka wojna na poduszki.
A ponieważ poduszki były wtedy robione z mięciutkiego puchu gęsi, biało się zrobiło w pokoju jak w zimowy poranek za oknem.
Wezwana na pomoc Niania, otrzymała kilka celnych strzałów haftowanymi jaśkami, przygnieciono ją wielgachną poduchą i jeszcze nakryto pierzyną, i kiedy wreszcie wygramoliła się spod sterty pościeli i złapała oddech, zaproponowała nieśmiało: to może opowiem wam na dobranoc o smoku.
To była nowa Niania, całkiem jeszcze młoda i niedoświadczona w pracy z królewiątkami, więc aż przysiadła z wrażenia, kiedy usłyszała: O smoku?! Nigdy w życiu! – wykrzyknął Łukasz. Już tyle bajek o smokach się nasłuchaliśmy, a każda następna była głupsza od poprzedniej, że więcej nie zniosę!
O smoku?! Nigdy, przenigdy! – wtórowała mu Natalia. Czyż nie ma bajek o innych stworzeniach, tylko o smokach? Czy nie można posłuchać bajki o pięknej królewnie i królewiczu, a nie o jakiejś maszkarze?
Też coś – żachnął się Łukasz. Tobie tylko romanse w głowie. Jeszcze sobie poczekasz.
Widać było, że dyskusja zmierza w całkiem złą stronę, a sen, który był tuż, za oknem, wyniósł się precz i zasnął wraz z Azorem w jego budzie.
Było niedobrze. Zrozpaczona Niania zawołała: Ale ja nie chcę wam opowiadać żadnej bajki. Ja chcę mówić o smoku, który naprawdę zamieszkał w Domlandii.
W Łukasza głowie rozbłysło czerwone światełko: To dlaczego tata mi nie o tym nie powiedział – zapytał z grzeczną ironią?
Bo to tajemnica – wydukała Niania, przerażona tym, że ujawnia podsłuchaną tajemnicę Królestwa i za to król może kazać ściąć jej głowę. A na pewno wychłostać.
Ale mleko się rozlało, to znaczy Niania powiedziała to, czego powiedzieć nie było wolno, ale już nie mogła odwołać tego, co powiedziała. Dzieci były zbyt inteligentne i w takie zaprzeczenia by nie uwierzyły.
Faktem było jednak, że zapadła cisza i słychać było opadające płatki pierza, a dzieci wsunęły się głębiej pod kołdry i tylko uszy spod nich wystawały. No, może nie tak do końca, bo Łukasz po pierwszym odruchu schowania się pod kołdrę pomyślał, że królewiczowi tchórzostwo nie przystoi i drżącą dłonią kołdrę odrzucił.
Opowiadaj, Nianiu – rzucił krótko, jak przystało na rycerza szykującego się do ostatecznej rozprawy.
No więc było tak – zaczęła Niania. Posługiwałam Jaśnie Panu przy kolacji i usłyszałam to wszystko, kiedy opowiadał Jaśnie Pani.
Jak wiecie, jakiś czas temu coś zagryzło wszystkie kury i to zagryzło tak dokładnie, że nic po nich nie zostało.
To dlatego ostatnio nie jemy jajecznicy – pisnęła spod kołdry Natalka.
Potem tak samo coś zagryzło inny drób, za wyjątkiem gęsi, które z natury są czujne i zawsze smoka odstraszały.
A skąd wiadomo, że to był smok a nie lis? – zapytał Łukasz już całkiem wysunięty spod kołdry.
Ano stąd – odparła Niania, że zostały ślady wielkich smoczych łap. I zapach siarki – dodała.
To już było coś, więc dzieci znowu nieco się ukryły pod kołdrą.
I Niania opowiadała dalej to, co usłyszała przy kolacji: Potem coś zaczęło porywać owce i krowy. A jak już wszystkie je pozamykano w oborach, to Jaśnie nam Panujący Król otrzymał dziwny przekaz: ktoś na murze zamku wydrapał ogromne litery: „albo co dzień jedna krowa u wejścia do jaskini, albo zacznę porywać wasze dziewice, idące do lasu na grzyby, jagody czy po chrust”.
Strach padł na mieszkańców Domlandii, jak przeczytali te słowa, więc w te pędy pobiegli do Jaśnie Pana, straszliwie lamentując. Najgłośniej oczywiście płakały stare baby, które i tak już do lasu nie chodziły, przez co było im podwójnie przykro.
Biada nam, Jaśnie Panie – zakrzyknęły chłopy klęcząc u stóp tronu. Biada nam. To smoczysko niedługo wyżre nam i krowy, i świnie, i nawet naszymi babami nie wzgardzi. Co nam biednym czynić, no co?
Biada nam, Jaśnie Panie, oj biada- zawodziły baby. Toż to smoczysko wyżre nas wszystkie i nawet nie będzie miał kto strawy chłopom i dzieciom gotować.
No, może nie wszystkie – mruknął Król, patrząc na niektóre z nich, ale głośno nic takiego nie powiedział.
Mówicie, że smoka mamy w Domlandii? – zapytał Król.
Oj, mamy, mamy – załkali wszyscy.
I że każe sobie pod jaskinią stawiać co dnia krowę albo ciele? – kontynuował.
Oj, tak właśnie jest – odrzekł jeden z chłopów.
No i słyszeliśmy, że niedługo zacznie dziewice zjadać, jak się krowy skończą- piskliwym głosem wykrzyknęła jakaś podstarzała niewiasta, pewnikiem dziewica.
Stan napięcia zebranych dramatycznie wzrósł, kiedy usłyszeli zza okna tak przeraźliwy krzyk, jakby właśnie smok na surowo zjadał jakąś krzyczącą dziewicę:
Jezusie najmilejszy, smok mi pożarł ostatnią krowinę. Co ja biedna teraz dam dzieciom, co ja biedna pocznę.
I w ślad za tym krzykiem rozległy się takie jęki i szlochania, że aż Król otworzył okno i zakrzyknął do labidzącej kobieciny: A gdzież to wam ten smok pożarł tę krowę?
Ano chyba w lesie, Najjaśniejszy Panie. Dyć tam się pasła, a teraz jej ni ma – wyszlochała wśród spazmów kobieta.
A widzieliście tego smoka, dobra kobieto? – pytał dalej Król.
Ano nie widziałam, ale krowy ni ma, więc na mus musiał pożreć – zawodziła dalej.
Widać było, że Król niczego więcej się nie dowie, więc zamknął okno i wrócił do zebranych.
No widzicie, Jaśnie Panie, coraz gorzej – rzekł jakiś chłopina.
Ano coraz gorzej – pomyślał Król, ale nic nie powiedział. Tym bardziej, że do komnaty wbiegł jakiś pachołek, zdyszany, jakby przybiegł spod Maratonu, padł na twarz przed Królem i wyjąkał: Najjaśniejszy Panie! Sam żem tylko jeden się ostał i ostatkiem sił przybiegł, żeby Jaśnie Pana ostrzec przed niebezpieczeństwem: Straszny smok nadchodzi i wszystko pożera.
A mówiąc to był taki przekonujący, że wszyscy zadrżeli.
A ile was tam było? – zapytał Król.
Nas? A dwóch – odparł maratończyk.
No i co, wszystkich was pożarł? – pytał nieustępliwie Król.
No nie, tylko jednego. Ale jak pożarł!
A jak? – dopytywał się Król.
Ano tak strasznie, kłapnął i śladu żadnego po Jaśku nie zostało – wykrztusił ostatnim tchem i padł bez życia.
No to mamy pierwszą widoczną ofiarę smoka – mruknął król. Wszyscy inni jednak przerazili się okropnie.
Sytuacja tężała z minuty na minutę. Tężała, czyli była coraz bardziej sztywna i nieelastyczna. Czyli, że nic się nikomu nie dawało wytłumaczyć.
Więc Król tylko sam do siebie wymruczał pytanie: a gdzież to w Domlandii jest taka jaskinia, w której ten smok by mógł zamieszkać? Wszak kraj nasz płaski jak naleśnik, żadnej góreczki w nim nie uświadczysz. O jaskini takoż nie słyszałem, a żyję tu już 50 lat? – wymruczał pod wąsem, ale głośno nic nie powiedział.
Bo z korytarzy usłyszał szczęk zbroi, a do Sali weszli ciężkozbrojni, z mieczami w dłoniach:
Jaśnie Panie, prowadź na Smoka – rzekli chórem.
A gdzieście go widzieli? – zapytał Król.
Ano jest pono w jaskini – odpowiedzieli.
W jaskini? A w której? – znowu zapytał król, ciesząc się, że przyłapie ich na zmyślaniu.
Ano tej, którą czarci wychodzą na Ziemię, żeby kusić ludzi – odrzekli.
Król nieco się zapadł w sobie, bo widział, że jednak strach ma tak wielkie oczy jak oczy smocze, a wystarczającymi dowodami na istnienie smoka, są jego ofiary.
A liczba ofiar zaczynała rosnąć bardzo szybko. Ze wszystkich krańców Domlandi przypływały wieści o kolejnych krowach, kolejnych baranach, a wkrótce potem o dziewicach, które znikały z domów, bez wątpienia porwane przez smoka, czy o pachołkach, którzy też znikali w mniej więcej tym samym czasie i tej samej liczbie.
Sytuacja rozwijała się jak w szekspirowskim dramacie.
Co było robić? Chcąc, a raczej nie chcąc, Najjaśniejszy Pan rozkazał: No to na Smoka, Panowie. Który z was go zabije, dam mu swoją córkę Natalię za żonę. Z połową królestwa może być gorzej, bo tak małego nie ma co dzielić, ale córkę mam urodziwą.
Potem parzył spokojnie, ja rycerze rzucili się do bram i za chwilę jedynie kurz po nich został. Ha, ha, dostaną Natalię! Kaktus mi wyrośnie na łysinie. - wymruczał na pożegnanie rycerzy, którzy nawet nie zauważyli, ze Król pozostał.
Król Eryk karmił króliki, kiedy obok jego zagrody przegalopował szwadron rycerzy: Nie widzieliście, Jaśnie Panie Smoka? – zawołali w jego stronę.
A oczywiście widziałem. Tam za lasem siedzi w parowie – odkrzykną Król Eryk i zachichotał pod nosem.
Potem jednak spoważniał: muszę iść do Ambrożego, bo ci wariaci naprawdę uwierzyli w Smoka i nie wiadomo, co z tego się wykluje.
I gdy rycerze pędzili przez las na Smoka, król Eryk właśnie wchodził do komnaty syna. Ale mamy śpas – rzekł do syna.
Wcale mi nie do śmiechu – mruknął Ambroży.
Bo było śmiesznie i tragicznie zarazem, do wyboru. Rycerze galopowali przez wykroty w kierunku parowu, potykając się i łamiąc kości i włócznie, krowy nadal znikały, a dziewic ubywało w zastraszającym tempie. Skuleni ze strachu ludzie pozamykali się w chałupach i czekali, drżąc, na smoczy ogień.
Jak powinna się kończyć bajka o strasznym smoku, którego nikt nie widział, ale który był na pewno, bo zostawił po sobie wiele ofiar i przemożny, wszechogarniający strach przed sobą w każdym mieszkańcu Domlandii? Jak zakończyć bajkę, kiedy żaden szewczyk Dratewka nie może podłożyć Smokowi zatrutego barana, żaden rycerz nie odetnie Smokowi żadnej z trzech głów, bo sprytny Smok wciąż uchodził pogoni? Jak zakończyć bajkę, kiedy akurat nie ma świętego Jerzego, którego moc sprawcza jest większa niż moc wszystkich rycerzy Domlandii?
Obaj królowie siedzieli w komnacie i biedzili się nad tymi pytaniami. I wciąż im nic nie przychodziło do głowy. Wtedy Król Eryk spojrzał na ścianę, na której wisiały łowieckie trofea, a wśród nich ogromna czaszka, którą przywiózł mu w podarunku sąsiad, Król Ozaur, tyran, i którą na jego cześć nazwano jakoś tak – Tyran Ozaur Rex.
Polejemy ją krwią i powiemy, żeś zabił Smoka i na pamiątkę wyprawiłeś jego czaszkę powiedział szybko Król Ambroży do syna.
A wiesz Ojcze, że to może w tym głupim narodzie chwyci – odrzekł Ambroży.
Nie mów tak o twoich poddanych – odrzekł Król Ojciec. Wszak żywią nas i .. Miał dodać „bronią”, ale się zawahał i nie powiedział.
Tak, bronić to my ich bronimy. I to przed ich własną głupotą.
Minęło dwa dni. Rycerze z połamanymi kończynami, zdziesiątkowani i przerażeni bardziej niż chłopi, wracali do Domlandii. Nikt nawet nie spojrzał w okno, w którym stała niczego nieświadoma Natalia i radośnie machała im chusteczką.
Król wyszedł na dziedziniec, by ich przywitać i zapytał ironicznie: no i jak, szanowni rycerze? Przybywacie z tarczą?
Co było rzec, jak wszystkie tarcze pogubili w bezładnej gonitwie i walce z cieniami smoka?
No, tarcze nie były nam potrzebne – skłamali jak z nut – to je odrzuciliśmy, by nie ciążyły w pogoni. Ja pytam metaforycznie. Co to, dziejów Sparty nie znacie? Z jeszcze większą ironią zapytał Władca.
Odpowiedzią były spuszczone głowy i milczenie.
A więc jak wy goniliście po lasach, ja ze swoim starym Ojcem zabiliśmy Smoka – oznajmił tryumfalnie i ironicznie Król Ambroży. Tu jest jego głowa, a raczej to, co z niej zostało. I wysoko podniósł czaszkę ze straszliwymi kłami.
O Boże - jęknęli rycerze.
O Boże – zawołały chłopy, którzy powyłazili z domów, by zobaczyć wracających rycerzy.
O Jezusiku słodki – załkały przerażone baby.
Sytuacja zaczęła się normalizować. Na szczęście nikt nie zadał Królowi pytania, jak dokonał tego straszliwego czynu. A nawet jakby zadał, to Król nie ma obowiązku każdemu odpowiadać. Szczególnie jak pytania nie przedstawi na piśmie, a prawie nikt w Domlandii pisać nie umiał, a już rycerze w szczególności.
Krowy zaczęły znowu dawać mleko, kury powoli rosły z kurcząt, tylko dziwnie wzrosła ilość małych dzieci. Nie wiedzieć dlaczego, nazywano je smoczymi, tak jakby to Smok porwał ich matki, kiedyś dziewice, i zachęcił je do rodzenia.
I to był jedyny pozytywny aspekt całej historii o smoku.
Bo bajka musi mieć morał i to pozytywny. A małe dziecko jest takim morałem.
Dzieci już spały, kiedy Niania kończyła opowieść. Więc akurat fragment o smoczych dzieciach umknął ich uwadze.
Ps. a przy okazji podsuwam pod nos wszystkim, którzy nie są świętymi Jurami, wspaniały wiersz Herberta. Miłych snów.
Herbert Zbigniew
Potwór Pana Cogito
1
Szczęśliwy święty Jerzy
z rycerskiego siodła
mógł dokładnie ocenić
siłę i ruchy smoka
pierwsza zasada strategii
trafna ocena wroga
Pan Cogito
jest w gorszym położeniu
siedzi w niskim
siodle doliny
zasnutej gęstą mgłą
przez mgłę nie sposób dostrzec
oczu pałających
łakomych pazurów
paszczy
przez mgłę
widać tylko
migotanie nicości
potwór Pana Cogito
pozbawiony jest wymiarów
trudno go opisać
wymyka się definicjom
jest jak ogromna depresja
rozciągnięta nad krajem
nie da się przebić
piórem
argumentem
włócznią
gdyby nie duszny ciężar
i śmierć którą zsyła
można by sądzić
że jest majakiem
chorobą wyobraźni
ale on jest
jest na pewno
jak czad wypełnia szczelnie
domy świątynie bazary
zatruwa studnie
niszczy budowle umysłu
pokrywa pleśnią chleb
dowodem istnienia potwora
są jego ofiary
jest dowód nie wprost
ale wystarczający
2
rozsądni mówią
że można współżyć
z potworem
należy tylko unikać
gwałtownych ruchów
gwałtownej mowy
w przypadku zagrożenia
przyjąć formę
kamienia albo liścia
słuchać mądrej Natury
która zaleca mimetyzm
oddychać płytko
udawać że nas nie ma
Pan Cogito jednak
nie lubi życia na niby
chciałby walczyć
z potworem
na ubitej ziemi
wychodzi tedy o świcie
na senne przedmieście
przezornie zaopatrzony
w długi ostry przedmiot
nawołuje potwora
po pustych ulicach
obraża potwora
prowokuje potwora
jak zuchwały harcownik
armii której nie ma
woła -
wyjdź podły tchórzu
przez mgłę
widać tylko
ogromny pysk nicości
Pan Cogito chce stanąć
do nierównej walki
powinno to nastąpić
możliwie szybko
zanim nadejdzie
powalenie bezwładem
zwyczajna śmierć bez glorii
uduszenie bezkształtem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz