Bajki - 2012
W Królestwie Domlandii jako pierwszą spośród cnót stawiano dorabianie się. Nie było tak od zawsze, o nie. Nie stało się to także jednorazowym aktem wydanym i podpisanym przez króla Ambrożego, a wykrzyczanym przez królewskich heroldów na jarmarkach i rogatkach. Zmiana cnotliwości obywateli zachodziła ewolucyjnie, choć jednak na tyle szybko, że była rejestrowana przez zmysły większości Domlandczyków, szczególnie przez ich wzrok, mało odporny na dostrzegalne nowe oznaki nuworyszowskiego bogactwa i zaczęła się niedługo po abdykacji starego Króla Eryka, który zmęczony panowaniem postanowił poświęcić się uprawie warzyw i owoców, a winnego grona w szczególności .
To wtedy właśnie skrył się w przepastnych czeluściach swojego domu
odwieczny przyjaciel Starego Króla i wychowawca następcy tronu, kategoryczny
zawsze, niezmienny w moralnych poglądach Imperatyw, zwany z łacińska
Praedicamentalis Imperativus. To wtedy też opuszczone przez niego miejsce i
stanowisko Doradcy przy królewskim tronie zajmować zaczęli najróżniejsi
przybysze z ościennych królestw, będących już daleko w przodzie wielkiego
pochodu ku nowoczesności. Co by ona nie znaczyła, ale nad tym akurat nikt
specjalnie się nie zastanawiał.
Intencje Króla Ambrożego były w zasadzie słuszne. Był młodym królem i
chciał rządzić nowoczesnym królestwem. Także nie bardzo wiedział co to znaczy
bycie „nowoczesnym”, ale wszyscy chcieli być nowocześni, to chociażby dlatego
próbował zaspokoić oczekiwania poddanych. W najpierwszym przybliżeniu
„nowoczesnym” znaczyło „innym niż do tej pory”. Bo to co było do tej pory, nie
dość, że się wszystkim znudziło, to jeszcze cuchnęło starzyzną.
Nie szukał wzorów daleko. Wystarczyło popatrzeć przez najbliższy płot
graniczny, gdzie sąsiedniemu krajowi widać było plecy jedynie, tak daleko ku
tej nowoczesności odszedł, zostawiając za sobą tylko zgliszcza starego. Patrząc
na to, co pozostało po marszu ku nowoczesności ruiną, zgorzelą, rozdeptanym w
błocie pergaminem pokrytym literami, można było dowiedzieć się, co jest według
nowoczesnych sąsiadów stare i niewarte obrony. Na zasadzie przeciwieństwa
wszystko inne można było uznać za nowe i nowoczesne.
No i pojawiali się przy Królu najróżniejsi dziwni ludzie, którzy
twierdzili, że mają patent na nowoczesność. Niektórzy zamiast dyplomów
cechowych czy świadectw ukończenia uniwersytetów mogli pokazać jedynie wielką
jak karta biblii wizytówkę, a na niej napisane pokręconymi niby meander
nizinnej rzeki literami nazwisko z tytułem, za którego prawdziwość nikt nie
mógł ręczyć.
Król głupi nie był, ale w tym natłoku myśli i idei, które za nowoczesne
uchodzić chciały, w końcu zaczął się gubić i wreszcie ostatecznie zabłądził.
Tak i królewskie, wykrzykiwane ukazy o nowoczesności coraz mniej nadążały za
codziennością, która na co dzień pojęcia tego co nowoczesne weryfikowała, a
nawet definiowała na nowo.
A ponieważ zaraz na początku okazało się, że aby być nowoczesnym trzeba było sobie kupić nowy piękny strój, potem nowy wóz, potem konia pod wierzch i lśniącą zbroję, a potem utrzymywać nałożnicę, to szybko okazało się, że nowoczesność to głównie zarabiania pieniędzy. I to niezależnie jakim sposobem. Najlepiej nie przepracowując się. Czyli nie produkując. Czyli spekulując. Do tego wniosku jednak nie wszyscy od zaraz doszli.
A ponieważ zaraz na początku okazało się, że aby być nowoczesnym trzeba było sobie kupić nowy piękny strój, potem nowy wóz, potem konia pod wierzch i lśniącą zbroję, a potem utrzymywać nałożnicę, to szybko okazało się, że nowoczesność to głównie zarabiania pieniędzy. I to niezależnie jakim sposobem. Najlepiej nie przepracowując się. Czyli nie produkując. Czyli spekulując. Do tego wniosku jednak nie wszyscy od zaraz doszli.
Pojawili się w Domlandii ekonomiści
(http://bajeczki.blog.onet.pl/2011/09/04/bajka-o-politykach-i-ekonomistach/),
uczący ludzi, jak zrobić złoto z niczego, płacący jakimiś wekslami z papieru
zamiast złotym pieniądzem, i żądający zapłaty za to, co zawsze było za darmo.
Zamiast zachęcać do wytwarzania dóbr potrzebnych Domlandczykom, jakie od wieków
w swoich warsztatach robili rzemieślnicy, twierdzili, że można zarobić na
robieniu nic nie robienia.
Do tego nie wiadomo skąd wzięło się przekonanie – pewnie był to atawizm
dawnych, stabilnych, choć może nie za bardzo dostatnich czasów - że kluczem do
bycia bogatym jest wyksztalcenie w dziedzinach nie związanych z wytwarzaniem
czegokolwiek, czyli wykształceniem do czystych rąk. Jak grzyby po deszczu na
domlandzkiej ziemi pojawiły się szkoły zakładane przez – mających patent na
wiedzę o tym jak być nowoczesnym – przybyszów, którzy za niezłą kasę uczyli
ogłupionych propagandą Domlandczyków wszystkiego, co nie ubrudzi im rąk, nie
wysili specjalnie mózgów przy nauce, a kręgosłupów w pracy, a pozwoli na
robolach zarabiać niezłą kasę.
Oj, narobiło się w domlandzkiej nauce katedr i specjalności, prawie każdy
już został bakałarzem albo nawet i doktorem, i nadał by trwał ten pęd do wiedzy
i nowoczesności, gdyby nie to, że nie miał kto piec chleba, robić butów, czy
wykonywać innych pożytecznych zawodów, przysparzających Domlandii pieniędzy a
jej mieszkańcom podstawowych towarów.
Ale miał to być tylko przejściowy stan, który rychło przeminie, kiedy już
wszyscy Domlandczycy uzyskają status wysoce wykształconych, co zaowocuje
milionem, pomysłów jak milionem kwiatów, przysparzających krajowi pieniędzy, a
ich twórcom dodatkowo splendoru i międzynarodowego uznania.
Kształcenie w tych dziwnych specjalnościach owocowało dodatkowo różnymi frakcjami społecznymi i politycznymi, dziwnymi dość organizacjami i wielkim pędem do pracy na państwowym.
Kształcenie w tych dziwnych specjalnościach owocowało dodatkowo różnymi frakcjami społecznymi i politycznymi, dziwnymi dość organizacjami i wielkim pędem do pracy na państwowym.
Gdzieś na lewo od królewskiego tronu powstawały jak grzyby po deszczu
organizacje głoszące konieczność bycia nowoczesnym – z francuska Modernité –
czyli zakładające prymat rozumu jako transcendentalnej normy społecznej.
Boże, Natalka, co to znaczy – transcendentalnej – szepnął wystraszony kot
Horacy, który akurat w tym momencie wszedł na scenę tworzenia nowego. Nie
przeszkadzaj – rzuciła mu tylko Natalia, sama zajęta próbą zrozumienia tego, co
się wokół wyprawiało.
Nowoczesność wprowadzona przy wsparciu opozycji, siedzącej po lewej ręce
Króla, była nowoczesnością absolutnie nowoczesną, bo kwestionowała wszystko to,
co było. No, może prócz Króla. Na razie. Ale w każdym razie nowocześnie
zaproponowała starym ludziom pomoc w opuszczaniu Domlandii. Na zawsze. Taką
pomoc nazywano out-anazją. Niektórzy nawet proponowali, by co bardziej opornym
– pardon, odpornym – starym ludziom udzielać tej pomocy bezpłatnie i nawet bez
ich zgody. Tacy byli nowocześni.
Dla proroka lewicowej nowoczesności, niejakiego Sierra Kowskiego,
nowoczesny człowiek to taki, który obaliwszy tradycję i posągi bogów, wszystko
sam potrafi sobie wyjaśnić, dla którego nie ma żadnych tajemnic i problemów, a
jednocześnie nie wierzy temu, co sobie wcześniej wyjaśnił i co widzi na własne
oczy. Nazwał taką postawę dialektyką trans formacyjną.
Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego Król nie wykopał go z kraju a jeszcze trzymał przy płacowym żłobie.
Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego Król nie wykopał go z kraju a jeszcze trzymał przy płacowym żłobie.
Łukasz z Natalią mieli swoich prywatnych nauczycieli (w tym także
Imperativusa), więc nie byli skazani na wchłanianie jak wątroba wszelkich
trucizn, sączonych w organizm społeczeństwa Domlandii, ale przez to byli trochę
do tego, toczącego się za pałacowym oknem życia, nieprzystosowani. A mieli –
przynajmniej Łukasz – objąć kiedyś tron po Królu Ambrożym i zarządzać całym tym
kramem, przepraszam, krajem.
Król więc nie reagował specjalnie do doniesienia Służb Specjalnie do tego
Celu Powołanych, że oboje dzieci wymykają się z Pałacu i łażą po mieście,
zaglądając w jego najobrzydliwsze kąty. Kazał tylko bardziej ich pilnować,
mrucząc: niech się uczą.
No i uczyli się. Uczyli się życia, dziejącego za oknami, które – w
przeciwieństwie do wolno, jak wół w karecie, toczącego się życia za bramą
pałacu – nowocześnie przyśpieszyło, wzbijając kurz na gościńcach i miażdżąc
kołami nowoczesności gęsi kapitolińskie, ogłupiałe wielością zbliżających się
niebezpieczeństw.
Za towarzysza i przewodnika mieli kota Horacego, który znał wszystkie
zakamarki i meandry życia miejskiego, jako że już wcześniej wymykał się z pałacu
na samotne przechadzki. Włóczyli się przez place i ulice, domy, mieszkania i
lepianki, zaglądali do szkół i szkółek, rozmawiali z rówieśnikami i starymi
Domlandczykami. I coraz bardziej byli przerażeni tą nowoczesnością, którą
zadekretował ich ojciec.
Szczególnie Łukasz, wiele rozmawiający ze swoim dziadkiem, królem Erykiem
(będącym już na emeryturze), posiadający ukształtowane w tych rozmowach
niesłychanie konserwatywne poglądy na świat, nie mógł zrozumieć i zaakceptować
nie tylko postawy swych rówieśników, oszalałych nowoczesnością, ale także
postawy starszych Domlandczyków, którzy na to pozwalali. A kiedy wzburzony
doniósł dziadkowi o pomyśle na out-anazję, także Król Eryk postanowił, że
dłużej czekać nie można.
Podkasawszy ogrodniczy fartuch pomknął w te pędy do królewskiego pałacu, w
którym aktualnie urzędował jego syn. Szczególnie głośno trzaskając drzwiami,
wpadł do Sali tronowej, gdzie wokół tronu chodził skonfundowany król Ambroży,
wykonując już trzysta dwudzieste piąte okrążenie.
Długo jeszcze będziesz tak się kręcił w kółko – zapytał Król Eryk. Nie
zakręciło ci się jeszcze w głowie? Oj, zakręciło się, zakręciło – westchnął
Ambroży. Od tej nowoczesności mi się zakręciło. Przez cały ubiegły rok, nic,
tylko kręciłem się wkoło siebie. To teraz się odkręcam.
No to poczekam – mruknął Król Eryk.
Jak tylko jego syn wykonał trzysta sześćdziesiąte szóste okrążenie, jako że ubiegły rok był przestępny, złapał go za ramiona i mocno potrząsnął.
No to poczekam – mruknął Król Eryk.
Jak tylko jego syn wykonał trzysta sześćdziesiąte szóste okrążenie, jako że ubiegły rok był przestępny, złapał go za ramiona i mocno potrząsnął.
Nie po to oddawałem ci tron, mój synu – prawie krzyczał Król Eryk – żebyś
teraz na takie głupoty pozwalał. Jakieś totalne mieszanie w głowach obywatelom,
obalanie posągów i tradycji, wymiana złota na papiery, obietnice, że kowale,
cieśle, garncarze i inni niczego już produkować nie muszą, nasi uczeni niczego
odkrywczego odkrywać, a rolnicy sadzić i siać, bo naród wzbogaci na robieniu
nic nie robienia, chłopom da się kasę za siedzenie na przyzbie, a mędrców
przemieni w scjentologów albo innych socjologów.
A jak ma wyglądać to robienie nic nie robienia, zwane mądrze usługą?
Czarodziei sobie zamówisz? Wyciągaczy królików? Nawet kapeluszy im zabraknie! I
z kogo będą łupić? Z tych gołodupców rzemieślników, którzy już niczego nie będą
wytwarzali?
Czy ci się w głowie poprzestawiało? – zjadliwie zapytał Król Eryk
Jeszcze armię zlikwiduj, bo podobno jest już całkiem pacyfistycznie w sąsiednich królestwach i nawet psy na naszą ziemię przez granicę nie patrzą, co najwyżej obsikują słupy graniczne!
Czy ci się w głowie poprzestawiało? – zjadliwie zapytał Król Eryk
Jeszcze armię zlikwiduj, bo podobno jest już całkiem pacyfistycznie w sąsiednich królestwach i nawet psy na naszą ziemię przez granicę nie patrzą, co najwyżej obsikują słupy graniczne!
Król Ambroży siedział ze spuszczoną głową i milczał. Wreszcie wyjąkał
tylko: masz rację Ojcze. Przegiąłem. Odkręcam wszystko.
Przez następne trzysta sześćdziesiąt pięć obrotów wokół tronu Król Ambroży,
przy czynnym wsparciu Łukasza, który nie pozwolił zakręcić się w supeł
królewskiemu pasowi słuckiemu, odkręcał wszystko, a właściwie zakręcał w drugą
stronę. W tę tradycyjną. Po ostatnim obrocie stanął, uśmiechnął się z ulgą i
zwymiotował. Służba szybko posprzątała, ciesząc się, że wreszcie król się upił
po raz pierwszy od roku, jak bywało przez lata. A Domlandia znalazła się w
sytuacji sprzed rewolucji obyczajowej.
Stare kobiety znowu chodziły do kościoła w swoich beretach i nikt się z
nich nie śmiał ani nikt im nie zabierał dowodów rejestracyjnych, można było na
głos mówić, że się jest nienowoczesnym i nikomu nie było wstyd z tego powodu,
ba, z czasem zaczęło to uchodzić za przejaw nowoczesności. To bycie
nienowoczesnym. Chłopy znowu wyjechały końmi w pola i nawet pańszczyzna nie tak
bardzo już bolała, cechy rzemieślnicze na nowo zagoniły pijanych szewców i inne
rzemiosło do pacy dla Królestwa, a rycerze wsiedli wreszcie na koń i popędzili
nad granicę. Na początek wyrżnęli wszystkie wraże psy, sikające na nasze słupy
graniczne. Na resztę przyjdzie czas. Potem zanucili o rycerzach ze stepowych
stanic o obrońcach naszych granic, a ich stęsknione kobiety przyjęły ich pod
swój dach i spójrz – śmiały się przez łzy. Znowu do tańca ktoś im zagrał, a
potem poszli do alków. I było swojsko i odwiecznie. Nawet księża, którzy zawsze
mówili to samo i na czas nowoczesności uchodzili za wyjątkowych trepów a nawet
moherów, zostali ponownie wysłuchani, a ich Słowo znowu zostało zrozumiane,
nawet przez największych nowoczesnych przygłupów.
A Król Eryk siedział z Horacym na przyzbie podmiejskiej chaty, w cieniu
tysiącletniego dębu, nad szemrzącym strumieniem i patrzył na owocujący sad.
Horacy zwinięty w kłębek coś tam mruczał. Przygłuchy już Król Eryk nie słyszał,
że wymruczał nowy wiersz, chwalący czasy jego rządów a i obecną ich sytuację.
Pochwała życia prostego.
Szczęśliwy, który nie wie, co finansów krach,
W bankach nie liczy swoich strat,
Woli na roli osiąść, gdzie słomiany dach,
Tak jak przodkowie z dawnych lat.
W bankach nie liczy swoich strat,
Woli na roli osiąść, gdzie słomiany dach,
Tak jak przodkowie z dawnych lat.
Ze snu go nie obudzi do wymarszu głos,
Nie porazi go głębia mórz;
Nie zwiedzie go blichtr złoty ani pełen trzos,
Od gwaru miasta odwykł już.
Nie porazi go głębia mórz;
Nie zwiedzie go blichtr złoty ani pełen trzos,
Od gwaru miasta odwykł już.
On woli winorośli rozrośnięty krzew
Do pnia przywiązać, aby stał,
Lub dzikie pędy ścinać z ogrodowych drzew,
By plon większy jesienią miał.
Do pnia przywiązać, aby stał,
Lub dzikie pędy ścinać z ogrodowych drzew,
By plon większy jesienią miał.
Popatrzy hen ku łąkom pełnym jego trzód,
Skąd z wiatrem niesie się ich głos,
Lub z uli pośród sadu wydobywa miód
I wełny owczej strzyże stos.
Skąd z wiatrem niesie się ich głos,
Lub z uli pośród sadu wydobywa miód
I wełny owczej strzyże stos.
Gdy wraz z jesieni przyjściem skończy prace swe
Wianek splecie ze złotych zbóż.
Pozbiera jabłka, gruszki, zabezpieczy się
By w zimę nie pracować już.
A potem na dożynkach ofiaruje plon
Temu, kto dał mu ten dom.
Wianek splecie ze złotych zbóż.
Pozbiera jabłka, gruszki, zabezpieczy się
By w zimę nie pracować już.
A potem na dożynkach ofiaruje plon
Temu, kto dał mu ten dom.
Wreszcie jakże miło pod dębem starym siąść
Wśród trawy bujnej aż po pas,
Gdy strumień obok szumi, wody można wziąć
W dłonie, i pić, i odejść w las.
Wśród trawy bujnej aż po pas,
Gdy strumień obok szumi, wody można wziąć
W dłonie, i pić, i odejść w las.
Tam błoga cisza, ludzi tam niewiele jest,
Tam ptaków śpiewy, wiatru szum,
Przy nodze idzie, węsząc cicho, wierny pies
I jest im błogo obydwóm.
Tam ptaków śpiewy, wiatru szum,
Przy nodze idzie, węsząc cicho, wierny pies
I jest im błogo obydwóm.
Napisany w oparciu o Epod 2 Horacego (Beatus ille, qui procul negotiis)
Po wymówieniu słów „wierny pies” Horacy przełknął śliną i ze skruchą
powiedział sam do siebie: Zeusie, jakże mogłem tak nisko upaść. No cóż, ja
jednak na polowania z panem nie chodzę. I nie węszę przy nodze. A błogo jest mi
na przyzbie lub piecu.