Był
przednówek. Mimo tego Disneje siedzieli w swoich pałacach i pięknych domach i
spożywali wystawne obiady, kupowane za pożyczane od Domlandczyków pieniądze.
Domlandczycy w tym czasie jedli owsiankę, pocieszając się, że i w Paryżu nie
zrobią z owsa ryżu, a parę groszy w kieszeni zostanie na ciężki czasy. Na
przystawkę zajadali się rakami, zamiast homarami czy jesiotrami, jak to
czyniono za płotem, pocieszając się, że na bezrybiu i rak ryba. Główne danie
ponosiło jednak gotowość bojową Domlandczyków, jako że były to kartofle w
mundurkach z kwaśnym od zgryzoty mlekiem, gdy w tym samym czasie disneje
wtranżalali cielęcinę. I rozpieszczali swoje francuskie pieski frykasami, kiedy
Domlandczycy psom rzucali resztki, mówiąc, że nie dla psa kiełbasa.
Jedzenie
warzono także w królewskich pałacach. O ile jednak kuchnia króla Ambrożego
wspomagała także co biedniejszych mieszkańców Domlandii, w tym rodzinę
przypałacowego Dreptaka, dając początek różnym kuchniom dla ubogich, o tyle
kuchnia pałacu Króla Domnalla Brecca służyła tylko i wyłącznie jemu i jego
małżonce.
Temperatura
w kuchni królewskiego pałacu uderzała rtęcią o sufit, więc kucharka w niej
gotująca rozebrała się do rosołu, który właśnie miała ugotować. Na dodatek piec
źle ciągnął - a może komin - i musiała pociągać za miech, naciągając sobie
mięśnie i jednocześnie kształtnie je kształtując. Zgodnie z porzekadłem pracowała
sama jedna, bo wiadomo przecież, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, a
musiała się śpieszyć, gdyż jej Pani była głodna jak wilk i zjadłaby konia z
kopytami. Śpieszyła się tym bardziej, bo wiedziała, że głodny człowiek, to zły
człowiek, a Pani była wyjątkową kutwą. Mimo że nie dawała sobie dmuchać w
kaszę, musiała uważać, by nie nawarzyć sobie piwa jakimś nieopatrznym gestem
czy słowem. Tak choćby jak było z makatkami, wiszącymi nad kuchennym stołem. A
tu jeszcze za pasem był tłusty czwartek.
Pani
nie musiała, ale i nie lubiła sama gotować, więc kiedy zobaczyła w kuchni
makatki wiszące nad kuchennym stołem, a na nich napisy: „Gdy żona dobrze
gotuje, drogę do serca męża znajduje”, „Dobra żona tym się chlubi, że gotuje co
mąż lubi”, albo „Gdy kuchnia stygnie, stygnie i miłość”, wpadła w taką furię,
że kuchnia na chwilę przypominała pole królewskiej bitwy. I za nic było
biblijne przysłowie, że jak kto w ciebie kamieniem, to ty w niego chlebem,
skoro leciały talerze i garnki.
Cóż
było robić, kto czyj chleb je, tego piosenkę śpiewa, więc nie czas było
kucharce płakać nad rozlanym mlekiem, tylko dmuchać na zimne, kiedy raz się
sparzyła.
Cały
czas jednak pamiętała, że kąsek żółci nawet beczką miodu zepsuje, i tylko
czekała chwili, by tym kąskiem zostać.
Bo
gdyby nie kucharka, Król mąż chodziłby cały czas głodny, a głodnemu chleb na
myśli, a nie seks. A Pani lubiła się kochać, bo przecież nie samym chlebem
człowiek żyje, a ona, z jej potrzebami, tym bardziej. A i przywiązać do siebie
seksem można bardziej niż dybami. I co z tego, że można było o niej mówić, iż
kochanego ciała nigdy dość, skoro wiedział, że jakie częstowanie, takie
dziękowanie. A częstować umiała.
Z
drugiej strony nie było ważne, że mąż był, jaki był i najczęściej w łożnicy nie
miał sił. Oczywiście po wyprawach. Ale lepszy rydz, niż nic, szczególnie jak to
nic jest królem i ma cały skarbiec pieniędzy i klejnotów.
Jako
doświadczona w miłosnych przyprawach wiedziała, że apetyt rośnie w miarę
jedzenia, i jak już udało się jej zaciągnąć męża do łoża, to robiła wszystko,
by zatrzeć złe wrażenie, towarzyszące rozłączeniu stołu i łoża w jego
świadomości.
Była
doświadczona i dobry seks był dla niej jak bułka z masłem, a skoro nie był już
on już owocem zakazanym ani dla niej, ani dla niego, musiała się starać, by
jednak smakował go nadal z dreszczykiem emocji, tak jakby pierwszy raz dostawał
jabłko z drzewa rozkoszy.
A
nade wszystko, by nie był nigdy musztardą po sytym obiedzie, gotowanym przez
kucharkę.
Przez
długi czas wszystko to, co zaplanowała i realizowała, szło jak po maśle, tak
gładko, że żadna pompadour Królowi nie weszła w drogę, choć od czasu do czasu
staczał bitwy na pałacowych bezdrożach i zakamarkach, sycąc się pośpiesznym
seksem, jak głupi bobem. Nie z każdej jednak mąki może być chleb, więc co się
nie upiecze, to uciecze. Jednak Król ma w królestwie taką pozycję, że nawet
pieczone gołąbki lecą mu same do gąbki, a co dopiero kobiety do łoża.
I
tak to trwało, ale przecież gdzie dwoje je, tam i trzecia się naje. Pewnego
razu, a było to w tłusty czwartek, głodny Król, pomijając – a co, nie wolno? –
wszelką drogę służbową, wszedł osobiście do kuchni z gębą na pączki i zaraz za
drzwiami natknął się na kucharkę, która będąc akurat w negliżu wyglądała jak
pączek w maśle. Można zjeść byle co, ale nie byle jak zrobione, a kucharka
akurat była i urodziwa i zrobiona akuratnie.
Obok
rosnącego drożdżowego ciasta zaczęła jak na drożdżach rosnąć chuć Jaśnie Pana,
którego na lukrowaną słodycz kucharki wzięło jak rybę na wędkę.
Zapomniał
znanego ludowego porzekadła, iż nie zagląda się w kuchni do garnków, uważając
optymistycznie, że na każdy garnek pasuje jakaś pokrywka i spasował, to znaczy
spróbował spasować.
Był
to jedyny praktykowany przez Króla Domnalla Brecca sposób kontaktów z ludem,
fakt, ze tylko z jego feministyczną częścią, z których to jednak kontaktów
mogło coś dobrego się urodzić. Kto nie sieje, nie zbiera, a Król zasiał. I
dobrze zrobił, bo baba bez brzucha, jak garnek bez ucha, i złapać nie ma za co,
by się zaspokoić.
Na
zakończenie trzeba sobie odpowiedzieć na bardzo nurtujące nas pytanie, czy
nasza urodziwa kucharka stała się tym kąskiem żółci w beczce miodu
Najjaśniejszej Pani.
Otóż
nie. Niestety. W przypadku naszej urodziwej kucharki sprawdziło się niestety
przysłowie, że sama ładna miska jeść nie daje, chyba że jest to miss
Disnejland, a i z tym przypadkiem także byłyby problemy.
Cóż,
gruba Najjaśniejsza Pani jednak chciała mieć swego małżonka na własność, a
przynajmniej chciała myśleć, że ma.
Ostatecznie
nasza urodziwa kucharka, pochodząca – niestety – z rodziny niezbyt dobrze
usytuowanej w strukturze Disnejlandu, wpuściła się w maliny, albo też wpadła
jak śliwka w kompot, by potem długie lata żyć o chlebie i wodzie za przyczyną
jej byłej chlebodawczyni. Napis zdobiący Wielką Bramę królewskiego pałacu, że
„Od chleba aż do nieba Wszystko pracą zdobyć trzeba”, okazał się w przypadku
kucharki niezbyt prawdziwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz