Łukasz
z Natalią lubili obserwować swojego Tatę, króla Ambrożego, w czasie jego
królewskiej pracy. Gdy zbliżał się czas cotygodniowych audiencji, zakradali się
do sali tronowej i cichutko wchodzili pod tron, na którym Tata siedział, gdy
przyjmował poddanych i rozstrzygał ich problemy.
Tron
Taty był wielki, cały złoty i strasznie skrzypiał, gdy Tata w czasie audiencji
denerwował się na swoich poddanych. Tron miał wysokie nogi, więc Tata wchodził
na niego po małych schodkach. Między tymi nogami, zasłonięci złotą kotarą,
leżeli cichutko Łukasz z Natalią. Tata oczywiście wiedział o ich obecności,
lecz udawał, że o niczym nie wie i pracował tak, jakby ich nie było.
Dzieciaki
zawsze z wielką ciekawością patrzyły na to, co działo się w sali tronowej.
Najpierw, jak to było w zwyczaju, wchodzili dworzanie króla Ambrożego i stawali
po obu stronach sali. Potem wchodził marszałek króla, jego szambelan, wielki
koniuszy i podczaszy. Wszyscy byli pięknie ubrani, mieli mądre miny, łagodne
uśmiechy na twarzach i dostojne ruchy. Po jakimś czasie, po dźwięku dzwonu,
wchodził na salę król Ambroży. Gdy już usiadł na tronie, po kolei wpuszczano do
sali poddanych króla. Wchodzili najróżniejsi ludzie, biedni i bogaci, starzy i
młodzi, śmieszni i poważni, w łachmanach i pięknych strojach. Wszyscy oni
pokazywali, jak bardzo szanują króla, nisko mu się kłaniali, mówili cały czas
bardzo piękne słowa o swoim do niego szacunku, uwielbieniu i miłości. Potem
skarżyli się na ciężkie czasy, na choroby, starość, sąsiadów, podatki i inne
sprawy, których dzieci nie mogły zrozumieć.
Wszystko
to jednak wyglądało bardzo dostojnie, mądrze, poważnie i okazale. Dzieci były
dumne ze swojego Taty, który umiał rozstrzygnąć tyle ważnych i trudnych spraw.
Imponował im majestat i dostojeństwo tych audiencji. Wierzyły w mądrość swojego
Taty, w wierność jego urzędników i w posłuszeństwo obywateli.
Kiedyś
powiedziały Tacie o swoich wrażeniach z audiencji. Tata – król, długo na nie
patrzył i nic nie mówił. Gdy wreszcie przerwał milczenie, powiedział coś
dziwnego.
Jesteście
już dużymi dziećmi, a na dodatek dziećmi króla, więc powinniście widzieć więcej
o świecie. Muszę wam powiedzieć – mówił Tata – że ten świat, na który patrzycie
swoimi młodymi oczami, wygląda całkiem inaczej, gdy patrzeć na niego przez moje
oczy.
Świat,
który wy widzicie, jest piękny, dobry, kolorowy i jasny. Ten sam świat,
widziany przez moje oczy, jest brudny, szary, zakłamany i zły.
Jak
to możliwe – zapytał Łukasz – aby ta sama rzecz wyglądała inaczej przez oczy
Taty, a inaczej przez nasze oczy. Przecież mamy tylko jeden świat, chodzą po
nim ci sami ludzie, mówią to samo, wykonują te same czynności, zadają te same
pytania, wszystko to takie same dla Taty i dla nas.
Tato
znowu popatrzył dziwnie i zapytał – chcecie popatrzeć na świat przez moje oczy?
Oczywiście – wykrzyknął Łukasz. To przyjdźcie na jutrzejszą audiencję –
powiedział krótko król Ambroży.
Następnego
dnia dzieci już nie musiały włazić pod tron. Usiadły obok swojego Taty, bo
tylko z tronu można było zobaczyć to, co on widział. Gdy rozpoczęła się
audiencja Łukasz cicho szepnął do Taty – daj mi swoje oczy, abym przez nie mógł
popatrzeć na świat. Tato nic nie mówiąc podał Łukaszowi i Natalii swoje oczy,
tak jak się daje okularu przeciwsłoneczne. Dzieci spojrzały na salę audiencyjną
przez oczy taty i nie mogły uwierzyć jego oczom.
Szambelan
królewski miał w kieszeni ukradzione królowi złoto, koniuszy królewski
śmierdział stajnią, marszałek bawił się skrycie ołowianymi żołnierzykami, które
trzymał w ręce, podczaszy zataczał się lekko na nogach i nie mógł ustać prosto
nawet krótką chwilę. Ci najwyżsi urzędnicy królestwa szeptali między sobą o
wspaniałości Króla Ambrożego, ale nad ich głowami widać było takie komiksowe
dymki, a w nich wypisane ich wstrętne myśli, zupełnie inne niż ich słowa.
Szambelan
marzył o tym, aby zabić króla i samemu zasiąść na tronie, koniuszy marzył, żeby
udusić szambelana, marszałek knuł w głowie spisek przeciw królowi i zamierzał
nie dopuścić do wstąpienia na tron syna króla Ambrożego, a podczaszy
kombinował, jak wlać do kielich marszałka truciznę, tak aby nikt nie
podejrzewał podczaszego o morderstwo.
Dzieci
patrzyły oniemiałe. Nie rozumiały, co się stało. Łukasz, niedowierzając temu,
co widzi przez oczy Taty, na próbę zaczął patrzeć na salę na przemian: a to
przez swoje lewe oko, a to przez prawe oko króla Ambrożego.
Gdy
na salę zaczęli wchodzić interesanci rozpoczęła się zabawa.
Przez
lewe oko widział Łukasz poważnego pana, profesora, który przyszedł apelować do
Króla o pomoc dla uniwersytetu, o wsparcie nauki, wspaniałych pomysłów i ludzi
a przez prawe, należące do Taty oko, widział poskręcanego w komicznych pozach,
usłużnego belfra, który zamiast naukowych badań wolał podszczypywanie studentek
i o niczym tak nie marzył, jak o tym, by dostać trochę pieniędzy na swoje
wydatki.
Następna
osoba, widziana lewym okiem Łukasza była nobliwą panią , która przyszła prosić
króla o naprawienie krzywdy jej córki, zbałamuconej przez jakiegoś pana i
następnie porzuconej razem z dzieckiem . Obserwowana prawym okiem, pani ta była
starą kutwą, o złych oczach, i lepkich rękach, do których łatwo przyklejały się
czyjeś pieniądze i klejnoty.
Stary,
zgarbiony człowiek, ubrany w podarte ubranie nie wyglądał zbyt ciekawie, gdy
Łukasz popatrzył na niego lewym, swoim okiem. Ten sam stary pan, obserwowany
okiem prawym miał na twarzy wypisaną mądrość całego życia, w oczach dobroć, a
także łagodne, choć pełne godności, ruchy. Nie prosił o pieniądze, lecz chciał
by król chronił najsłabszych.
Mały
chłopiec, którego Łukasz widział na ulicy jak kradł i żebrał o chleb i który
wydawał się mu małym chuliganem, był pełnym smutku dzieckiem, mającym wraz z
mamą na utrzymaniu czwórkę młodszego rodzeństwa. Łukasz zrozumiał to, gdy
popatrzył na niego okiem swojego Taty.
Prowadzone
przez dzieci obserwacje świata w jego dwóch odmianach, zależnych od tego, czy
patrzyło się na niego oczami dziecka, czy oczami starego króla, wciągnęły je
tak bardzo, że zapomniały o zbliżającym się końcu audiencji. Usłyszały głos
Taty. No, dzieciaki, oddajcie mi moje oczy. Przez waszą ciekawość niczego dziś
nie mogę rozsądzić, bo niczego nie widziałem. Przecież jednak Łukasz ma być
moim następcą, niech więc wyda wyroki w moim imieniu. Wysłuchał wszystkich
próśb i skarg, popatrzył na ludzi moimi oczami więc niech ich oceni właściwie i
wyda sprawiedliwy wyrok.
Czyim
oczom uwierzyłeś, Łukasz, zapytał Król, moim czy swoim?
Nie
wiem, odpowiedział Łukasz, nie wiem, którym oczom wierzyć, nie wiem dlaczego
ten sam świat wygląda całkiem inaczej, gdy patrzy na niego dziecko a inaczej,
gdy patrzy na niego dorosły człowiek.
Raz
jeden wydam wyroki w zawieszeniu i wrócę do nich, gdy dorosnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz