Jacek Malczewski Śmierć
Emerytowany
Król Eryk, ojciec Króla Ambrożego był bardzo chory. Przeżył już wiele lat i starość
wycisnęła na nim swoje piętno. Poorana zmarszczkami twarz była jak stare,
zmarszczone jabłko, w którym niewiele soków i niewiele urody. Leżał w wielkim
łożu, w pościeli szeleszczącej krochmalem jak jesienne liście, w które upadł
ostatni owoc.
Całe
swoje długie życia Król Eryk walczył i budował, niszczył i tworzył, i trudy
tego życia nadwątliły mu zdrowie. Wiele czasu spędził poza swoim zamkiem, swoim
domem, wyprawy wojenne zmuszały go do nieustannych podróży, których przyczyną i
celem była nieustanna walka w obronie swojego kraju, w którym żyli jego
najbliżsi, jego żona, dzieci, znajomi, jego poddani.
Z
upływem lat coraz jaśniej widział Król Eryk, jak w ślad za wojną idą
nieszczęścia, choroby, pożary i śmierć. Im więcej wygrywał bitew tym bardziej pragnął
pokoju.
Im
więcej miał siwych włosów, tym częściej zamiast czynić wojnę, chciał rozdawać
pokój.
Zmęczony
już był i pragnął spokoju. Umiał pokonywać trudy życia, bo wiedział, że każdym
jego przedsięwzięciu, w każdej niebezpiecznej chwili życia, towarzyszyła mu z
oddali jego ukochana żona. Wierzył, że jej imię chroniło go od wszystkich
niebezpieczeństw. I chyba tak rzeczywiście było. Jednak gdy się zestarzał,
zrozumiał, że ma przy sobie jeszcze drugą, niewidzialną towarzyszką wszystkich
swoich poczynań. To była jego Śmierć, wierniejsza nawet od żony, cała bez końca
tylko jego.
I
gdy leżał na tym ostatnim swoim łożu, gdy przypominał sobie wiele spraw
minionych, gdy rozpamiętywał swoje życie, jego wierna Śmierć, jego codzienna
towarzyszka , stała nieopodal i smutnym wzrokiem patrzyła w przymknięte oczy.
Wiedziała
Śmierć, wiedział i król Eryk, że nadchodzi koniec ich wieloletnich podchodów i
uników. Pamiętali oboje te chwile, gdy Śmierć mówiła w przekorze - czas na
ciebie, Eryku - a Eryk wykrzykiwał gromkim głosem - jeszcze nie czas, stara
kostucho - i oboje wiedzieli, że pisana im jeszcze długa, wspólna podróż przez
świat, przez życie Eryka.
Teraz
oboje byli zmęczeni, Eryk i Śmierć. Oboje też byli starzy. Eryk, bo przeżył już
trzy ćwierci stulecia a Śmierć, bo była stara jak Eryk i jak on cierpiąca na
wszystkie jego dolegliwości.
Każdy
człowiek ma swoją Śmierć. Rodzi się ona razem z nim i razem z nim się starzeje,
razem z nim przeżywa jego życie. Na końcu życia jest tak samo zmęczona jak
człowiek, z którym przyszła na świat. To nieprawda, że śmierć jest wieczna.
Śmierć rodzi się i umiera z każdym z ludzi, jest jego cieniem w życiu, cieniem
tworzonym nie przez światło Słońca, ale przez światło Boga. Nie każdy ten cień
dostrzega, i na początku Śmierć jest niewidzialna. Nie widzą tego cienia
dzieci, ale także ci, którzy jako starzy ludzie nie zrozumieli nic z tajemnicy
życia. Eryk jako młody chłopiec kpił ze śmierci idąc w bój, walcząc z wrogami i
niewiernymi przyjaciółmi, pokonując tajemnicze lasy, nieprzebyte moczary i
urwiska. Nie wierzył, że śmierć jest tuż obok, że grozi jego planom, że
przeszkadza jego wyprawom wojennych. Nie widział jej we wrogich spiskach
dworzan, w uderzających gromach i błyskawicach, w świstających kulach. Żył jak
każdy młody człowiek. Planował, walczył, rządził i nie oglądał się za siebie.
A
ona zawsze była przy nim. Gdy się zestarzał, gdy siwe włosy przysłaniały mu
czasem oczy w ogniu bitwy, coraz częściej zaczął czuć ją obok siebie. Od
pamiętnej wyprawy przeciw Szalonemu Księciu, wyprawy, na której poległo wielu
jego najlepszych rycerzy, gdy krew płynęła rzeką, a on sam został ugodzony
włócznią, Śmierć już zawsze była obok niego. Szła z nim w bitewnych pochodach,
siedziała z tyłu na jego koniu, gdy galopował na wroga, spała w jednym
namiocie, odmawiała z nim modlitwy.
Od
tamtej bitwy, gdy popatrzył za siebie, widział już zawsze dwa cienie, cień
życia i cień śmierci i zawsze czuł jej obecność przy sobie.
Teraz
siedziała w kącie komnaty, zmęczona tak jak Eryk, znużona swoją wędrówką przez
życie. Widziała, że jej misja na ziemi dobiega końca, tak jak dobiegało końca
życie Eryka.
I
nie widziała czy smucić się, czy radować. Nie widziała, co z nią się stanie,
zazdrościła Erykowi jego życia wiecznego w niebie. Wiedziała, że tam mu już nie
będzie potrzebna, bo śmierć nie ma co robić, gdy życie nie ma końca.
Patrzyła
na Eryka a Eryk patrzył na nią i zdawał się rozumieć jej ból, jej obawy. Nie
widział, kto z nich jest bardziej niepewny przyszłości, on na którego czekało
życie wieczne czy ona, jego towarzyszka od kołyski, stara Śmierć, z którą nie
wiadomo co się stanie po jego odejściu.
Od
lat już była obok niego. Przyzwyczaił się do niej, nie czuł trwogi, może nawet
trochę ją polubił tak jak się lubi coś, co jest własne, jeśli nawet brzydkie
albo straszne, coś, co jest wierne jak jego psy, których miał w swoim życiu
kilka, a które ratowały mu życie, same ginąc.
Gdy
Eryk rozmyślał nad tą swoją Śmiercią, coraz bardziej było mu jej szkoda,
żałował, że musi ją zostawić samą.
To
była dobra Śmierć. Takiej życzyłby każdemu.
I
wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Pokiwał na Śmierć palcem, wołając ją do
siebie. Podniosła się z kąta ociężale i niechętnie, podeszła do łóżka Króla
Eryka i pochyliła się nad jego głową.
Posłuchaj
– wyszeptał do niej Eryk. Moja wędrówka przez ten świat dobiega już końca.
Byłem chyba dobrym królem, ale to ostatecznie osądzi historia. Dbałem o swój
kraj i o jego mieszkańców. Rządziłem sprawiedliwie, chociaż zapewne nie wszyscy
tak oceniali moje królowanie. Pozostawiłem po sobie wymurowane domy i zapisane
książki. Mniej jest głodu i nieszczęścia. Tego nieszczęścia, którego wszyscy
staramy się uniknąć, ale bez którego nie ma życia. Zostawiłem wspaniałą
rodzinę, moje wnuki i wnuczki, które może wezmą ze mnie przykład i wyrosną na
dzielnych i sprawiedliwych ludzi. Załatwiłem na tym świecie wszystkie moje
sprawy oprócz jednej.
Pozostaję
ze zmartwieniem o to, co się z tobą stanie, gdy już mnie nie będzie. Byłaś dla
mnie dobrą Śmiercią, pozwoliłaś mi żyć tak długo, aż załatwię każdą sprawę, nie
nękałaś mnie za często swoim natręctwem.
Ale
wiem, co zrobić. Gdy już na zawsze zamknę oczy, polecam ci zaopiekować się moim
prawnukiem, który niedługo się urodzi. I pamiętaj, masz dla niego być taką samą
dobrą towarzyszką jaką byłaś dla mnie. A teraz żegnaj – wyszeptał Król Eryk.
I
umarł.
A
śmierć, która już nie była Śmiercią króla Eryka cichutko znikła.
Ona
jedna, spośród wszystkich śmierci jedyna, miała nowe zadanie do wypełnienia.
A
Horacy, jak zwykle leżący tam, gdzie się działo coś ważnego, zamruczał cicho:
Pozostawiłeś
pomnik trwalszy niż ze spiżu.
Wiem,
bom przecież żył z tobą, a będąc w pobliżu
Ciebie,
wszystkiem twe czyny spisał lub spamiętał.
Wielkieś
dzieła zostawił, wielka jest i święta
Pamięć
w ludziach po tobie i twoje przesłanie.
Nie
wszystek umrzesz, wiele z ciebie tu zostanie
Poza
grobem. W następcach swoich wiecznie młody
Żył
i wyrastał będziesz nad przyszłe narody.
Tak
długo, aż się w Tybrze w krew nie zmieni woda,
Aż
Rzym nad nim stał będzie; na hiszpańskich schodach
Będą
twą chwałę głosić kraju twego sługi.
I
popłynie wśród ludzi przez kraj, jak jest długi
I
szeroki twa sława. Bo byłeś na dole
Lecz
wszedłeś na wyżyny. Stąd wichry eole
Do
Melpomeny ciebie zaniosą w niebiosy,
By
wawrzynem delfickim zwieńczyła twe włosy
(Horacy Oda 30 – w mojej interpretacji)
A
potem przeciągnął się kocio i znikł. Pod szafą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz