piątek, 29 listopada 2019

Bajka 43 - O nowoczesności i rewolucji obyczajowej


Bajki - 2012

W Królestwie Domlandii jako pierwszą spośród cnót stawiano dorabianie się. Nie było tak od zawsze, o nie. Nie stało się to także jednorazowym aktem wydanym i podpisanym przez króla Ambrożego, a wykrzyczanym przez królewskich heroldów na jarmarkach i rogatkach. Zmiana cnotliwości obywateli zachodziła ewolucyjnie, choć jednak na tyle szybko, że była rejestrowana przez zmysły większości Domlandczyków, szczególnie przez ich wzrok, mało odporny na dostrzegalne nowe oznaki nuworyszowskiego bogactwa i zaczęła się niedługo po abdykacji starego Króla Eryka, który zmęczony panowaniem postanowił poświęcić się uprawie warzyw i owoców, a winnego grona w szczególności .

To wtedy właśnie skrył się w przepastnych czeluściach swojego domu odwieczny przyjaciel Starego Króla i wychowawca następcy tronu, kategoryczny zawsze, niezmienny w moralnych poglądach Imperatyw, zwany z łacińska Praedicamentalis Imperativus. To wtedy też opuszczone przez niego miejsce i stanowisko Doradcy przy królewskim tronie zajmować zaczęli najróżniejsi przybysze z ościennych królestw, będących już daleko w przodzie wielkiego pochodu ku nowoczesności. Co by ona nie znaczyła, ale nad tym akurat nikt specjalnie się nie zastanawiał.

Intencje Króla Ambrożego były w zasadzie słuszne. Był młodym królem i chciał rządzić nowoczesnym królestwem. Także nie bardzo wiedział co to znaczy bycie „nowoczesnym”, ale wszyscy chcieli być nowocześni, to chociażby dlatego próbował zaspokoić oczekiwania poddanych. W najpierwszym przybliżeniu „nowoczesnym” znaczyło „innym niż do tej pory”. Bo to co było do tej pory, nie dość, że się wszystkim znudziło, to jeszcze cuchnęło starzyzną.

Nie szukał wzorów daleko. Wystarczyło popatrzeć przez najbliższy płot graniczny, gdzie sąsiedniemu krajowi widać było plecy jedynie, tak daleko ku tej nowoczesności odszedł, zostawiając za sobą tylko zgliszcza starego. Patrząc na to, co pozostało po marszu ku nowoczesności ruiną, zgorzelą, rozdeptanym w błocie pergaminem pokrytym literami, można było dowiedzieć się, co jest według nowoczesnych sąsiadów stare i niewarte obrony. Na zasadzie przeciwieństwa wszystko inne można było uznać za nowe i nowoczesne.

No i pojawiali się przy Królu najróżniejsi dziwni ludzie, którzy twierdzili, że mają patent na nowoczesność. Niektórzy zamiast dyplomów cechowych czy świadectw ukończenia uniwersytetów mogli pokazać jedynie wielką jak karta biblii wizytówkę, a na niej napisane pokręconymi niby meander nizinnej rzeki literami nazwisko z tytułem, za którego prawdziwość nikt nie mógł ręczyć.

Król głupi nie był, ale w tym natłoku myśli i idei, które za nowoczesne uchodzić chciały, w końcu zaczął się gubić i wreszcie ostatecznie zabłądził. Tak i królewskie, wykrzykiwane ukazy o nowoczesności coraz mniej nadążały za codziennością, która na co dzień pojęcia tego co nowoczesne weryfikowała, a nawet definiowała na nowo.
A ponieważ zaraz na początku okazało się, że aby być nowoczesnym trzeba było sobie kupić nowy piękny strój, potem nowy wóz, potem konia pod wierzch i lśniącą zbroję, a potem utrzymywać nałożnicę, to szybko okazało się, że nowoczesność to głównie zarabiania pieniędzy. I to niezależnie jakim sposobem. Najlepiej nie przepracowując się. Czyli nie produkując. Czyli spekulując. Do tego wniosku jednak nie wszyscy od zaraz doszli.

Pojawili się w Domlandii ekonomiści (http://bajeczki.blog.onet.pl/2011/09/04/bajka-o-politykach-i-ekonomistach/), uczący ludzi, jak zrobić złoto z niczego, płacący jakimiś wekslami z papieru zamiast złotym pieniądzem, i żądający zapłaty za to, co zawsze było za darmo. Zamiast zachęcać do wytwarzania dóbr potrzebnych Domlandczykom, jakie od wieków w swoich warsztatach robili rzemieślnicy, twierdzili, że można zarobić na robieniu nic nie robienia.

Do tego nie wiadomo skąd wzięło się przekonanie – pewnie był to atawizm dawnych, stabilnych, choć może nie za bardzo dostatnich czasów - że kluczem do bycia bogatym jest wyksztalcenie w dziedzinach nie związanych z wytwarzaniem czegokolwiek, czyli wykształceniem do czystych rąk. Jak grzyby po deszczu na domlandzkiej ziemi pojawiły się szkoły zakładane przez – mających patent na wiedzę o tym jak być nowoczesnym – przybyszów, którzy za niezłą kasę uczyli ogłupionych propagandą Domlandczyków wszystkiego, co nie ubrudzi im rąk, nie wysili specjalnie mózgów przy nauce, a kręgosłupów w pracy, a pozwoli na robolach zarabiać niezłą kasę.

Oj, narobiło się w domlandzkiej nauce katedr i specjalności, prawie każdy już został bakałarzem albo nawet i doktorem, i nadał by trwał ten pęd do wiedzy i nowoczesności, gdyby nie to, że nie miał kto piec chleba, robić butów, czy wykonywać innych pożytecznych zawodów, przysparzających Domlandii pieniędzy a jej mieszkańcom podstawowych towarów.

Ale miał to być tylko przejściowy stan, który rychło przeminie, kiedy już wszyscy Domlandczycy uzyskają status wysoce wykształconych, co zaowocuje milionem, pomysłów jak milionem kwiatów, przysparzających krajowi pieniędzy, a ich twórcom dodatkowo splendoru i międzynarodowego uznania.
Kształcenie w tych dziwnych specjalnościach owocowało dodatkowo różnymi frakcjami społecznymi i politycznymi, dziwnymi dość organizacjami i wielkim pędem do pracy na państwowym.

Gdzieś na lewo od królewskiego tronu powstawały jak grzyby po deszczu organizacje głoszące konieczność bycia nowoczesnym – z francuska Modernité – czyli zakładające prymat rozumu jako transcendentalnej normy społecznej.

Boże, Natalka, co to znaczy – transcendentalnej – szepnął wystraszony kot Horacy, który akurat w tym momencie wszedł na scenę tworzenia nowego. Nie przeszkadzaj – rzuciła mu tylko Natalia, sama zajęta próbą zrozumienia tego, co się wokół wyprawiało.

Nowoczesność wprowadzona przy wsparciu opozycji, siedzącej po lewej ręce Króla, była nowoczesnością absolutnie nowoczesną, bo kwestionowała wszystko to, co było. No, może prócz Króla. Na razie. Ale w każdym razie nowocześnie zaproponowała starym ludziom pomoc w opuszczaniu Domlandii. Na zawsze. Taką pomoc nazywano out-anazją. Niektórzy nawet proponowali, by co bardziej opornym – pardon, odpornym – starym ludziom udzielać tej pomocy bezpłatnie i nawet bez ich zgody. Tacy byli nowocześni.

Dla proroka lewicowej nowoczesności, niejakiego Sierra Kowskiego, nowoczesny człowiek to taki, który obaliwszy tradycję i posągi bogów, wszystko sam potrafi sobie wyjaśnić, dla którego nie ma żadnych tajemnic i problemów, a jednocześnie nie wierzy temu, co sobie wcześniej wyjaśnił i co widzi na własne oczy. Nazwał taką postawę dialektyką trans formacyjną.
Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego Król nie wykopał go z kraju a jeszcze trzymał przy płacowym żłobie.

Łukasz z Natalią mieli swoich prywatnych nauczycieli (w tym także Imperativusa), więc nie byli skazani na wchłanianie jak wątroba wszelkich trucizn, sączonych w organizm społeczeństwa Domlandii, ale przez to byli trochę do tego, toczącego się za pałacowym oknem życia, nieprzystosowani. A mieli – przynajmniej Łukasz – objąć kiedyś tron po Królu Ambrożym i zarządzać całym tym kramem, przepraszam, krajem.

Król więc nie reagował specjalnie do doniesienia Służb Specjalnie do tego Celu Powołanych, że oboje dzieci wymykają się z Pałacu i łażą po mieście, zaglądając w jego najobrzydliwsze kąty. Kazał tylko bardziej ich pilnować, mrucząc: niech się uczą.

No i uczyli się. Uczyli się życia, dziejącego za oknami, które – w przeciwieństwie do wolno, jak wół w karecie, toczącego się życia za bramą pałacu – nowocześnie przyśpieszyło, wzbijając kurz na gościńcach i miażdżąc kołami nowoczesności gęsi kapitolińskie, ogłupiałe wielością zbliżających się niebezpieczeństw.

Za towarzysza i przewodnika mieli kota Horacego, który znał wszystkie zakamarki i meandry życia miejskiego, jako że już wcześniej wymykał się z pałacu na samotne przechadzki. Włóczyli się przez place i ulice, domy, mieszkania i lepianki, zaglądali do szkół i szkółek, rozmawiali z rówieśnikami i starymi Domlandczykami. I coraz bardziej byli przerażeni tą nowoczesnością, którą zadekretował ich ojciec.

Szczególnie Łukasz, wiele rozmawiający ze swoim dziadkiem, królem Erykiem (będącym już na emeryturze), posiadający ukształtowane w tych rozmowach niesłychanie konserwatywne poglądy na świat, nie mógł zrozumieć i zaakceptować nie tylko postawy swych rówieśników, oszalałych nowoczesnością, ale także postawy starszych Domlandczyków, którzy na to pozwalali. A kiedy wzburzony doniósł dziadkowi o pomyśle na out-anazję, także Król Eryk postanowił, że dłużej czekać nie można.

Podkasawszy ogrodniczy fartuch pomknął w te pędy do królewskiego pałacu, w którym aktualnie urzędował jego syn. Szczególnie głośno trzaskając drzwiami, wpadł do Sali tronowej, gdzie wokół tronu chodził skonfundowany król Ambroży, wykonując już trzysta dwudzieste piąte okrążenie.

Długo jeszcze będziesz tak się kręcił w kółko – zapytał Król Eryk. Nie zakręciło ci się jeszcze w głowie? Oj, zakręciło się, zakręciło – westchnął Ambroży. Od tej nowoczesności mi się zakręciło. Przez cały ubiegły rok, nic, tylko kręciłem się wkoło siebie. To teraz się odkręcam.
No to poczekam – mruknął Król Eryk.
Jak tylko jego syn wykonał trzysta sześćdziesiąte szóste okrążenie, jako że ubiegły rok był przestępny, złapał go za ramiona i mocno potrząsnął.

Nie po to oddawałem ci tron, mój synu – prawie krzyczał Król Eryk – żebyś teraz na takie głupoty pozwalał. Jakieś totalne mieszanie w głowach obywatelom, obalanie posągów i tradycji, wymiana złota na papiery, obietnice, że kowale, cieśle, garncarze i inni niczego już produkować nie muszą, nasi uczeni niczego odkrywczego odkrywać, a rolnicy sadzić i siać, bo naród wzbogaci na robieniu nic nie robienia, chłopom da się kasę za siedzenie na przyzbie, a mędrców przemieni w scjentologów albo innych socjologów.

A jak ma wyglądać to robienie nic nie robienia, zwane mądrze usługą? Czarodziei sobie zamówisz? Wyciągaczy królików? Nawet kapeluszy im zabraknie! I z kogo będą łupić? Z tych gołodupców rzemieślników, którzy już niczego nie będą wytwarzali?
Czy ci się w głowie poprzestawiało? – zjadliwie zapytał Król Eryk
Jeszcze armię zlikwiduj, bo podobno jest już całkiem pacyfistycznie w sąsiednich królestwach i nawet psy na naszą ziemię przez granicę nie patrzą, co najwyżej obsikują słupy graniczne!

Król Ambroży siedział ze spuszczoną głową i milczał. Wreszcie wyjąkał tylko: masz rację Ojcze. Przegiąłem. Odkręcam wszystko.

Przez następne trzysta sześćdziesiąt pięć obrotów wokół tronu Król Ambroży, przy czynnym wsparciu Łukasza, który nie pozwolił zakręcić się w supeł królewskiemu pasowi słuckiemu, odkręcał wszystko, a właściwie zakręcał w drugą stronę. W tę tradycyjną. Po ostatnim obrocie stanął, uśmiechnął się z ulgą i zwymiotował. Służba szybko posprzątała, ciesząc się, że wreszcie król się upił po raz pierwszy od roku, jak bywało przez lata. A Domlandia znalazła się w sytuacji sprzed rewolucji obyczajowej.

Stare kobiety znowu chodziły do kościoła w swoich beretach i nikt się z nich nie śmiał ani nikt im nie zabierał dowodów rejestracyjnych, można było na głos mówić, że się jest nienowoczesnym i nikomu nie było wstyd z tego powodu, ba, z czasem zaczęło to uchodzić za przejaw nowoczesności. To bycie nienowoczesnym. Chłopy znowu wyjechały końmi w pola i nawet pańszczyzna nie tak bardzo już bolała, cechy rzemieślnicze na nowo zagoniły pijanych szewców i inne rzemiosło do pacy dla Królestwa, a rycerze wsiedli wreszcie na koń i popędzili nad granicę. Na początek wyrżnęli wszystkie wraże psy, sikające na nasze słupy graniczne. Na resztę przyjdzie czas. Potem zanucili o rycerzach ze stepowych stanic o obrońcach naszych granic, a ich stęsknione kobiety przyjęły ich pod swój dach i spójrz – śmiały się przez łzy. Znowu do tańca ktoś im zagrał, a potem poszli do alków. I było swojsko i odwiecznie. Nawet księża, którzy zawsze mówili to samo i na czas nowoczesności uchodzili za wyjątkowych trepów a nawet moherów, zostali ponownie wysłuchani, a ich Słowo znowu zostało zrozumiane, nawet przez największych nowoczesnych przygłupów.

A Król Eryk siedział z Horacym na przyzbie podmiejskiej chaty, w cieniu tysiącletniego dębu, nad szemrzącym strumieniem i patrzył na owocujący sad. Horacy zwinięty w kłębek coś tam mruczał. Przygłuchy już Król Eryk nie słyszał, że wymruczał nowy wiersz, chwalący czasy jego rządów a i obecną ich sytuację.

Pochwała życia prostego.

Szczęśliwy, który nie wie, co finansów krach,
W bankach nie liczy swoich strat,
Woli na roli osiąść, gdzie słomiany dach,
Tak jak przodkowie z dawnych lat.

Ze snu go nie obudzi do wymarszu głos,
Nie porazi go głębia mórz;
Nie zwiedzie go blichtr złoty ani pełen trzos,
Od gwaru miasta odwykł już.

On woli winorośli rozrośnięty krzew
Do pnia przywiązać, aby stał,
Lub dzikie pędy ścinać z ogrodowych drzew,
By plon większy jesienią miał.

Popatrzy hen ku łąkom pełnym jego trzód,
Skąd z wiatrem niesie się ich głos,
Lub z uli pośród sadu wydobywa miód
I wełny owczej strzyże stos.

Gdy wraz z jesieni przyjściem skończy prace swe
Wianek splecie ze złotych zbóż.
Pozbiera jabłka, gruszki, zabezpieczy się
By w zimę nie pracować już.
A potem na dożynkach ofiaruje plon
Temu, kto dał mu ten dom.

Wreszcie jakże miło pod dębem starym siąść
Wśród trawy bujnej aż po pas,
Gdy strumień obok szumi, wody można wziąć
W dłonie, i pić, i odejść w las.

Tam błoga cisza, ludzi tam niewiele jest,
Tam ptaków śpiewy, wiatru szum,
Przy nodze idzie, węsząc cicho, wierny pies
I jest im błogo obydwóm.

Napisany w oparciu o Epod 2 Horacego (Beatus ille, qui procul negotiis)

Po wymówieniu słów „wierny pies” Horacy przełknął śliną i ze skruchą powiedział sam do siebie: Zeusie, jakże mogłem tak nisko upaść. No cóż, ja jednak na polowania z panem nie chodzę. I nie węszę przy nodze. A błogo jest mi na przyzbie lub piecu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz