Pablo Picasso
Kot
Horacy leżał koło pieca i rozważał wszystkie za i przeciw. Nie miał akurat
konkretnej sprawy, która wymagała by argumentów za i argumentów przeciw,
dlatego swoje rozważania prowadził jedynie dla treningu kociego umysłu. „Za”
był w każdym przypadku, w którym sprawa mogła polepszyć jego kocie życie,
zmniejszyć wysiłek potrzebny na unikanie Łukasza czy Krzysztofa i ogólnie rzecz
biorąc, pozwalała uzyskać więcej mniejszym kosztem. W przypadku przeciwnym był
przeciw i nawet argumenty nie były mu wtedy specjalnie potrzebne. Pragnął żyć
spokojnie i beztrosko, zachowując do końca swojego życia kocią swobodę i
niezależność. Jego pragnienia były dalekie od tego, do czego dążyli ludzie,
spieszący za bogactwem, zaszczytami i władzą. Najwyższe kocie szczęście dawało
Horacemu poprzestawanie na małym i zachowanie spokoju ducha, co było
jednocześnie najmniej podległe zmianom losu. Ot, pieszczoty Natalii, miska
mleka, ciepło pieca, długie przeciąganie się na słońcu i podziwianie kotki z
sąsiedztwa. Czyż trzeba więcej do szczęścia?
Ciepło
pieca rozlewało się po kocim ciele i trochę rozleniwiało koci umysł. W pewnym
momencie Horacy zaczął usypiać. Odpływał w sen powoli lecz zdecydowanie.
Wielkie kocie oczy stawały się coraz węższe i węższe, aż reszcie zamknęły się
zupełnie i już żaden obraz świata nie zakłócał kociego snu. A sen był właśnie
taki, o jakim Horacy zawsze śnił. W tym śnie Horacy został poetą. Nie do końca
rozumiał, co to znaczy być poetą, ale wygrzewając się przy piecu, często
słyszał, jak król Ambroży mówił o Krzysztofie – z niego będzie chyba poeta.
Ponieważ Krzysztofa się bał i jednocześnie go podziwiał, zawsze marzył, aby
choć na chwilę, nawet we śnie, zostać poetą.
No
i został. Właśnie siedział po sytym obiedzie z przyjaciółmi i rozważał o
urokach życia. Zachwalał im życie dniem dzisiejszym, beztroskie i swobodne, bez
prób jego zmiany.
Bo
tak naprawdę nie na wiele z tego co się dzieje, mamy wpływ. Niewiele możemy w
życiu zmienić. I w swoich rozważaniach niespostrzeżenie zaczął jakoś inaczej
mówić. Aż się sam zdziwił i przestraszył.
A
mówił tak.
Nie
pytaj próżno, bo nikt się nie dowie,
Jaki
nam koniec gotują bogowie,
I
babilońskich nie pytaj wróżbiarzy.
Lepiej
tak przyjąć wszystko, jak się zdarzy.
A
czy z rozkazu Jowisza ta zima,
Co
teraz wichrem wełny morskie wzdyma,
Będzie
ostatnia, czy też nam przysporzy
Lat
jeszcze kilka tajny wyrok boży,
Nie
troszcz się o to i … klaruj swe wina.
Mknie
rok za rokiem, jak jedna godzina.
Więc
łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę
W
złudnej przyszłości obietnice płoche. (Horacy
– Oda 11 – w tł. Sienkiewicza)
Było
to takie piękne, że aż Mecenas pogłaskał go po głowie. Wtedy Horacy się
obudził. Niestety, nie był to Mecenas tylko Łukasz, który gładząc
Horacego, intensywnie myślał, jaki kawał mu spłatać. Horacy nie czekał i
wyrwany z błogiego snu, mrucząc w złości, uciekł pod łóżko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz