Bajka napisana 14 maja Anno Domini 2013
Królestwo Domlandii
było zarządzane oszczędnie i racjonalnie. Wynikało to w
największej mierze z charakteru jego władców, kiedyś króla Eryka
a obecnie jego syna, króla Ambrożego, którzy od lat słynęli z
tego, że mieli wyjątkowo wielkie węże w kieszeniach swoich
królewskich szat i niezwykle rzadko i ostrożnie wyciągali z tych
kieszeni pieniądze.
Ale czas płynął, i nawet w konserwatywnej Domlandii mody i sądy o rzeczach ulegały ciągłej zmianie. Szczególnie szkodliwymi zmianami były te, przychodzące z bliskiej zagranicy, krótko i dosadnie mówiąc, zza płota. Bo za płotem, pomijając już nawet sąsiedni Disnejland, w najlepsze działała Organizacja Sąsiadów, zwana uprzednio Organizacją dla Zapewnienia Nieustannych Dostaw Węgla do Domowych Pieców i Żelaza na Kucie Lemieszy, co w skrócie dawało się wypowiedzieć jako OZNDWDPŻKL.
Idea jej powstania była ze wszech miar słuszna i pożądana. W czasach, kiedy palono drewnem jedynie, którego zasoby były już na wyczerpaniu, a żelazo – jako materiał strategiczny na miecze i zbroje – poddane było restrykcjom handlowym, narodziny takiego tworu powitano z entuzjazmem, chociaż już sama nazwa miała w sobie coś, co bardziej kojarzyło się z długaśnym – jak zdanie jąkały – smokiem wawelskim pożerającym krakowskie dziewice, niż z organizacją pożytku publicznego.
Ale powstało to coś i trwało. I wymyślało coraz to nowe pomysły, mające w założeniu ułatwiać życie mieszkańcom sąsiadujących ze sobą królestw.
A że tych pomysłów musiało być coraz więcej, to do ich wymyślania zatrudniano coraz więcej nowych urzędników, zwanych klerkami.
Jednym z takich pomysłów było powołanie urzędów do pomocy biednym i bezrobotnym. Bo mimo zadekretowanej powszechnej, socjalnej szczęśliwości, w której wszyscy mieli dostawać według swoich potrzeb, okazało się jednak, że ludzie biedni i bezrobotni nie tylko nie zniknęli z ulic miast i pól wsi, ale wręcz przeciwnie – im dalej było od momentu zadekretowania ogólnoświatowej szczęśliwości, tym więcej było ludzi biednych.
Ta smutna przypadłość nie ominęła także królestwa Domlandii. Na początku król Ambroży ratował sytuację robotami przy sypaniu wałów obronnych i kopaniu kanałów. Przyszedł jednak moment, kiedy kraj wyglądał jak Chiny od strony Mongolii a stolica królestwa jak Wenecja, a bezrobotnych nie ubyło.
Cóż, wprowadzenie manufaktur spowodowało stałą nadwyżkę towarów na rynku i takież zmniejszenie potrzebnej siły roboczej, i już nigdy nie miało być inaczej.
Ludzie siedzieli w domach, nie mieli roboty i nie mieli co włożyć do garnków. Narastała frustracja. Nie było innego wyjścia i król powołał urzędy, wzorowane na podobnych zza płota. Były to Urząd do Poszukiwania Pracy dla Tych którzy Pracy nie Znaleźli, Domlandzkie Centrum Pomocy dla Społeczeństwa Domlandii, Ogólnodomlandzkie Centrum Wspierania Rodziny Domlandzkiej, Domlandzki Punkt Interwencji Kryzysowej, Ogólnodomlandzki Dom Pomocy Społecznej, Domlandzka Umieralnia dla Ubogich, a z racji powiększających się społecznych frustracji i postępującymi za nimi, jak cień, alkoholizmu, powołano Domlandzką Fundację Wspierania Profilaktyki i Edukacji Zdrowia, Ogólnodomlandzką Komisję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Domlandzki Ośrodek Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Uzależnień a na końcu wreszcie Domlandzką Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną Uzależnień.
Setki urzędników zatrudnionych dla pomagania biednym i bezrobotnym co dzień karnie stawiały się w pracy, przywiązując dorodne konie przed wejściem do urzędów, strzepując z bogatych szat pył drogi, którą musieli pokonać ze swoich zamków i dworów by pochylić się nad biednymi i rozpoczynali dzień pracy modlitwą do Najwyższego o to, by pomógł biednym i bezrobotnym, a im pozwolił zarobić na życie nie gorsze, niż wiedli do tej pory. W modlitwach szczególnie aktywne były niewiasty, w ramach równouprawnienia płci zatrudniane w większej liczbie niż mężowie, coraz bardziej zniewieściali, a jednak nie zawsze nadających się do pracy klerka, które wolały wypraszać dla siebie nowe stroje i maści upiększające, zapominając o tym, że powinny się modlić o mniej biedy dla swoich podopiecznych.
I tak przez dni, tygodnie, miesiące i lata pracowały te urzędy, a ilość biednych i bezrobotnych wcale nie malała, a wręcz przeciwnie, szybko rosła. Choć znacznie wolniej, niż rosła ilość urzędników mającym biedakom pomagać i ilość złota wydawanego na ich – ponoć – wielce pożyteczną pracę.
To zaniepokoiło Króla Ambrożego, a nawet go zdenerwowało. I razu pewnego zdenerwowany król wezwał wszystkich swoich klerków i po kolei rozpytywał o ich pracę. Wyobraź sobie – pytał jakiegoś zadowolonego z siebie człowieczka – że akurat wtedy, kiedy rano pijesz w biurze pierwszą kawę i radośnie opowiadasz koledze z pracy o nocnych igraszkach, wchodzi do biura osoba, której mąż właśnie zginął przy wyrębie lasu, osierocił piątkę dzieci i wszyscy razem zamarzają z zimna i umierają z głodu: co wtedy robisz. No jak to co, królu: każę jej poczekać na swoją kolejkę, bo przecież pierwsza jest kawa, fundowana z Twoich pieniędzy. Inaczej nie uchodzi.
Królem coś lekko wstrząsnęło, ale tylko westchnął i zapytał następnego: A jak do ciebie wchodzi rano kobieta, nie mająca od trzech lat pracy, w domu bieda, a ty właśnie z zainteresowaniem słuchasz relacji z meczu w szmaciankę i wypijasz kawę, to co robisz, żeby jej pomóc: No, wysyłam ją na szkolenia – odparł zapytany.
Przecież już wszyscy się szkolili – żachnął się Król – i nic z tego.
No tak, ale teraz szkolimy w temacie jak żyć, nie mając pracy, pieniędzy, opału i jedzenia.
Acha – mruknął król – to taki bezrobotny survival?
No, można by tak powiedzieć – szepnął speszony klerk. Szkolenia mają temat: sztuka przetrwania jako samodoskonalenie. Survival jako modus vivendi – sposób życia. Ale to są szkolenia wyłącznie dla mężów. Dla kobiet mamy coś znacznie bardziej kobiecego.
No tak – westchnął Król Ambroży. A czegóż to chcecie uczyć kobiety na takim kursie?
Ooo, kurs ma szeroki program, Najjaśniejszy Panie – szybko odrzekł klerk.
Każda kobieta odbędzie 4 spotkania grupowe, a w nich będą: zajęcia integracyjne z elementami team building, trening umiejętności społecznych, asertywności i komunikacji interpersonalnej, motywacji i automotywacji, warsztatu pozytywnego myślenia i kobieta we współczesnym świecie – wyrecytował z pamięci i zadowolony z siebie odetchnął głęboko.
No to po tym kursie będzie prawie doktorem nauk – rzekł Król. A co będzie z tą wiedzą mogła robić?
A z tą wiedzą to jeszcze nic – odparł speszony klerk. Ale teraz skieruje się ją na kurs zawodowy. Będzie mogła zostać kosmetyczką z elementami wizażu, profesjonalnym sprzedawcą z obsługą liczydła, specjalistą do spraw funduszy OZNDWDPŻKL, małą kadrową albo kucharzem małej gastronomii i małą kelnerką.
No tak, to teraz już będzie miała pracę – stwierdził Król.
No nie – odparł klerk. Teraz jeszcze nie będzie miała pracy. Teraz to ją skierujemy na kurs Aktywnego Poszukiwania Pracy. Tam pozna takie sprawy jak: rynek pracy, planowanie i wytyczanie celów, jak aktywnie szukać pracy, praca w sieci, środowisko pracy – utrzymanie pracy, przygotowanie dokumentów aplikacyjnych, rozmowa kwalifikacyjna z elementami autoprezentacji.
No dobrze – wydusił z siebie Król, mocno powstrzymując wybuch – a co się stanie, jak po tym półrocznym szkoleniu, za które wszyscy płacimy, a ja najbardziej, ta szkolona kobieta jeszcze zbyt mało pozna rynek pracy, nie wiedząc, że pracę ma się u nas tylko po znajomości, i tej pracy nie dostanie? Zwrócicie mi pieniądze, wydane na szkolenie?
Klerk milczał.
A tak w ogóle, to ile za ten kurs mam wam zapłacić? – zapytał Król już bardzo poirytowany.
No, za każda osobę szkoloną pięć tysięcy eryków – wydukał klerk.
Ile? – wrzasnął Król. Pięć tysięcy? I jeszcze twoja pensja? Chyba was wszystkich pogięło. Weźcie się do porządnej roboty, nieroby, lenie patentowane, wydrwigrosze – krzyczał doprowadzony do tzw. ostateczności.
Przez pałacowe okno zobaczył dodatkowo całą moc plakatów, wydrukowanych za jego pieniądze, które głosiły: ROZWIŃ SKRZYDŁA. Jesteś bezrobotną z Domlandii? Chcesz podnieść swoje kwalifikacje oraz zdobyć doświadczenie zawodowe? PRZYJDŹ DO NAS I ROZWIŃ SKRZYDŁA.
Zwrócił się do biednego klerka, produktu jego własnej, królewskiej decyzji, ale też owocu klerkowskiej indolencji i krzyknął: ty już zapewne umiesz fruwać! Więc rozwiń skrzydła! I wywalił go przez pałacowe okno. Coś gruchnęło na dole i nastał złowrogi spokój. Reszta klerków, stojących w Sali tronowej, po cichutku uciekła gdzie pieprz rośnie, czyli do swoich biur, które do czego innego zupełnie się nie nadawały.
Zaś wyczerpany do cna Król Ambroży upadł na królewski tron. Zasnął i śnił na nim sen, jak hydra biurokracji pożera po kolei bezrobotnych, którym miała pomagać, zaczynając od co piękniejszych dziewic, jeszcze nie sprzedanych za granicę w ramach zmniejszania długu Królestwa, poprzez jeszcze w miarę pulchne dziatki bezrobotnych, aż po zupełnie wychudzone matki i bezrobotnych ojców. Kiedy zaczynała pożerać co ładniejsze pałacowe pokojówki i – czołgając się – zbliżała się do Sali tronowej, król obudził się z wielkim przerażeniem w oczach i ogromnym krzykiem, i pognał do dowódcy armii, by żołnierze stawiali kosy na sztorc i wyruszali w pole.
Niestety, zapomniał, że w międzyczasie wojskiem także zaczęli rządzić klerkowie i jego sprawność bojowa dramatycznie osłabła.
A osłabła tak bardzo, że większość armii siedziała w biurach, a porządku pilnowało już tylko czterech kosynierów, wśród nich niejaki Bartosz Głowacki, który tylko dlatego nie został urzędnikiem, że doniesiono mu, iż w przyszłości dobrze będą o nim pisać w podręcznikach. Taki był historyczno – patriotyczno – idiotyczny.
Z policją było podobnie. Także tajemne służby nie wychodziły z biur, tylko grały w nich w cymbergaja i salonowca.
Co było robić. Król stanął na największym placu Domlandii i kiedy zeszedł się z okolicznych lepianek tłum osłabłych z głodu bezrobotnych, stanął na ich czele i razem ruszyli na urzędniczą Bestyjlię.
Ale o tym będzie już kolejna bajka.