Lud Domlandii był bogobojny i religijny. Na co dzień i od
święta żył w zgodzie z dziesięciorgiem przykazań, które każdemu dziecku czynem
i słowem wszczepiano w mózg i ciało od maleńkości, starając się uczynić z niego
człowieka dobrego, religijnego, uczciwego i moralnego.
Oczywiście trudno twierdzić, że działania te zawsze przynosiły
zamierzony skutek, bo i dzieci nieślubnych było mnóstwo, i kradzieże się
zdarzały, i pomówienia oraz kłamstwa, czasem ktoś komuś ukradł krowę czy
barana, a nawet od czasu do czasu ktoś kogoś zabił z zazdrości czy złości.
Ogólnie jednak nie było źle i wykute w kamieniu prawo było i
przydatne, i powszechnie szanowane. Nawet przez niedowiarków, którzy w swoim
niedowiarstwie pomijali pierwsze przykazania, ale stosowali się do kolejnych.
Było oczywiście tak, że przez stulecia zmieniała się – choć
bardzo niewiele – interpretacja zapisów kanonu, niezmiennego jak kamień, na
którym go wyryto, a który także poddaje się zębowi czasu, ale nikomu nigdy do
głowy nie przyszło, by zmieniać sam kanon, dany przez wiekami na górze Synaj
Mojżeszowi przez samego Stwórcę.
Bo o ile godziło się i było dopuszczalne poprawianie decyzji
sędziów, posłów czy senatorów, ba, samego nawet Króla – choć to czyniono
zazwyczaj dopiero po jego śmierci – o tyle nikomu nawet przez myśl nie
przeszło, by poprawiać Pana Boga.
I tak płynęły lata i stulecia, i nic się w tej materii nie
zmieniało.
Król Ambroży w czasie ceremonii koronacji przysięgał
oczywiście na Biblię, tak zresztą samo jak to czynił król sąsiedniego Disnejlandu,
król Domnall Brecc.
O ile jednak dla Ambrożego była to potrzeba serca i
najoczywistsza oczywistość, o tyle Domnall Brecc czynił to ze zwykłego, politycznego
wyrachowania, twierdząc że Disnejland wart jest mszy.
Trudno więc się dziwić, że z upływem czasu, i to niezbyt
długiego, Biblia tu i Biblia tam,
dziesięć przykazań tu i dziesięć przykazań tam, zaczęły oznaczać coraz bardziej
co innego.
Myślenie i moralność obu sąsiednich narodów zaczęły się
powoli, ale coraz bardziej rozchodzić. Bo o ile w Domlandii starano się życie
przystosowywać do zapisów Prawa, danego przez Boga, a więc niezmiennego, to w
Disnejlandzie zaczęto Prawo przystosowywać do życia, które przecież tak zmienne
i tak wielobarwne oraz coraz nowocześniejsze, wymagało Prawa nadążającego za
ludzkimi potrzebami.
Tyle tylko że literka P zaczęła się w Disnejlandzie
zmniejszać i zmniejszać, aż wreszcie stała się całkiem malutka i zamiast Prawa
zostało już tylko prawo.
To było tak, jakby zamiast Króla mieć króla, a może nawet królika.
Ale Disnejom to odpowiadało, a i Królowi też, więc sytuacja dojrzewała do zmiany i czekała na
swojego Mojżesza. Najlepiej takiego, który pochodził z rzymskiego rodu
patrycjuszy bądź nawet cesarzy, bo tylko wtedy można by jeszcze bardziej
wzmocnić panującą dynastię. Broń Boże Żyda.
Od wielu lat po ulicach Disnejlandu wałęsał się człeczyna o
ego tak ogromnym, że musiał je ciągnąc za sobą na małym wózku. Twierdził, że Król Domnall niesłusznie siedzi
na tronie, który tak naprawdę należy się jemu właśnie.
A dlaczego to niby jemu? Ano dlatego, że kiedyś, przed laty,
kiedy rozruchy w królestwie obaliły poprzednią dynastię władców absolutnie
durnych i okrutnych, człeczyna ów przez przypadek, albo może dlatego, że ktoś
go dla kawału wypchnął przed szereg, znalazł się na czele ogromnego pochodu
obywateli, na którego widok stary król uciekł, a władzę przejęła dynastia
Brecców, których Domnall był już kolejnym władcą.
W nagrodę, a także dla pokazania tłumowi, że tak jak jego
przedstawiciel stanowi sól tej ziemi, dano mu na odczepne jakieś wysokie
stanowisko, ale takie, na którym nie mógł ani szkodzić, ani zrobić cokolwiek
pożytecznego, a potem z honorami odprawiono i tak zostało.
I od tej pory wałęsał się i plątał ten człowieczek od miasta
do miasta, od przedszkola do przedszkola, od przyjęcia do przyjęcia, i wszędzie
opowiadał o swoich dokonaniach, za co na odczepne dawano mu pieniądze.
Potem, chyba dla żartu mianowano go Mędrcem Świata, w co
oczywiście bez oporów uwierzył, podobnie jak spora gromadka jego zwolenników, a
właściwie miłośników.
Niestety, chyba uczyniono jeden żart za dużo.
Jak każdy mędrzec musiał wydać z siebie określoną ilość
mądrości na godzinę. Nie umiał ani pisać, ani czytać, więc mówił bezustannie i
z każdym dniem bardziej głupio.
Już to, że przypisał sobie stworzenie królestwa Disnejlandu,
mogło ujść za żart, choćby także i z tego powodu, że takie królestwo mogło
powstać jedynie dla żartu. Król Domnall wzruszył tylko ramionami i wymruczał –
zostawmy, może się jeszcze przyda.
No i się przydał. Nie dał długo na siebie czekać. W
okradaniu innych z ich zasług, które po przywłaszczeniu przypisywał sobie, nie
ważył się jedynie ruszyć Stwórcy Wszystkiego. No bo nawet jemu trudno było
uwierzyć, że stworzył Ziemię, ze wszystkim stworzeniem, umieścił ją na wielkim
żółwiu, a nad nim powiesił Słońce, Księżyc i gwiazdy.
A jednak po pewnej długiej i frustrującej podróży, w gronie
takich jak on Mędrców Świata, postanowił
dokonać zamachu na Stwórcę. No, może nie na niego samego, ale na jego Prawo,
które dla ludzkiego bytowania było taką samą opoką, jak ów ogromny żółw dla
matki Ziemi.
.
Wbrew pozorom, nie myślał cakiem głupio. Sytuacja w
Disnejlandzie dojrzewała do zmiany. Rozleniwieni Disneje, opływający w bogactwa
i tuczący się za nie swoje pieniądze, już tak daleko byli na bakier z
oficjalnie jeszcze funkcjonującym w państwie Dekalogiem, że z prawdziwą
radością powitali by tego, kto by im te gniotące dziesięć przykazań zmienił na
łatwiejsze, bardziej miłe, delikatne jak jedwabne ubranie i buty z najlepszej
skóry.
I nasz plączący się w świecie mędrców i wałęsający się po
Ziemi Mędrzec Świata wyczuł swoim cwaniackim nosem wspaniałą okazję do powtórnego
stanięcia na czele. Tym razem na czele pochodu postępu obalającego ciemnotę,
która zdaniem i jego, i całej dynastii Brecców, rozpleniła się i rozpanoszyła
na ziemi. Bardziej może na ziemii sąsiedniej Domlandii niż Disnejlandu, który
oczywiście przodował w postępie, ale cóż się nie robi dla postępu.
Myślał nie długo, nie krótko, tak w sam raz i pewnego dnia
na głównym placu Disnejlandu, z pomocą królewskich heroldów, ogłosił swój
wiekopomny wynalazek.
Drodzy Disneje – powiedział Mędrzec Świata, a aureola
rozbłysła wokół jego łysiny. Wielce szanowny narodzie Disnejlandu, i wy,
spoglądający zza płota ciemni Domlandczycy. Postanowiłem, że zanim aniołowie
zabiorą mnie żywego do nieba i posadzą tam po prawicy… no nie – poprawił się
szybko – na tronie Bożym, dać wam
jeszcze na koniec dziesięć nowoczesnych, idących z duchem postępu, przykazań
bożych, przeznaczonych do wierzenia i do nauczania w całym świecie. Wy, mężni i
światli Disneje, zabierzcie każdy jedną z tych kamiennych tablic, które
dostałem na Syjonie, i nieście do tych ciemnych Domlandczyków i innej ciemnoty,
i nauczajcie ich, jak postępować w tym świcie nowocześniejącym szybciej niż
myśl moja doleci do Niebios.
Słuchajcie więc, co mam wam do objawienia. I złapawszy jedną
z tablic przeczytał:
Dziesięć przykazań Bożych:
1. Nie będziesz
miał bogów cudzych przed mną, ale obok jeśli będzie taka twoja wola, mieć
możesz bożków i bałwanów w dowolnej ilości, cześć im oddawać i wielbić ich
możesz.
2. Nie mów do mnie
nadaremnie, chyba że coś ci będzie potrzeba. Wtedy pomódl się do mojego
przedstawiciela na ziemi, świętego Mikołaja. On cię wysłucha.
3. Wypoczywaj w
dzień święty, chyba że będziesz miał dobrze płatną pracę, a niewolnik niech
pracuje bez ustanku.
4. Pomagaj ojcu i
matce, także wtedy, gdy zechcą wcześniej odejść do Mnie, a tobie nie
przeszkadzać w konsumowaniu przyjemności życia..
5. Nie zabijaj,
poza szczególnymi wyjątkami, gdy czyjaś śmierć jest niezbędna, byś żył
szczęśliwie i długo.
6. Nie cudzołóż.
Niewolnice i sprzedajne kobiety traktuj
jako przypisane do twego łoża. Bądź nowoczesny w miłości. Także jednopłciowej.
7. Nie kradnij,
ale wspomagaj: rodzinę i przyjaciół, tym co możesz, a wtedy i oni cię wspomogą.
Zabieraj dzieci niewiernym i wychowuj ich na janczarów.
8. Nie mów
fałszywego świadectwa przeciwko przyjaciołom i sprzymierzeńcom twoim. Inaczej
myślących możesz opluwać, bo będziesz to robił na moją chwałę.
9. Pożądaj więcej,
niż możesz dostać od żony bliźniego swego
10. I rzeczy od
bliźniego swego, bo z pożądania rodzi się postęp.
Skończył i odsapnął, bo zmęczył się srodze. Zaraz też aniołowie
przylecieli i porwawszy go pod pachy, powlekli tam, skąd już na szczęście nigdy
nie wrócił.
Niestety, na to wszystko patrzył z nieba Kościuszko i się
zwymiotował.
A Disneje zostali z ciężkimi tablicami w rękach, a ponieważ
byli leniwi niesłychanie, zaraz je odłożyli. Może w przyszłości przydadzą się
na maceby.
Domlanczycy zaś poszli do domów, pomodlili się i zasnęli
twardym snem. A o czym śnili, opowiemy w kolejnej bajce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz