Domlandia była krainą mlekiem i miodem płynącą. Tak się
mówiło. I nikt głębiej nie zastanawiał się nad tym, co znaczą te słowa, kiedy
je wypowiadał, bo przecież Domlandią na co dzień płynęła tylko jedna rzeka, i
to nie najgłębsza, ot strumyk prawie, ale wszyscy przyjmowali je bez oporu i
refleksji.
Łukasz, który słynął od dzieciństwa z dociekliwości, zapytał
kiedyś o to dziadka, emerytowanego króla Eryka, który po chwili namysłu
odpowiedział mu tak: Mój wnuku kochany. Jak się uzbroisz w cierpliwość – bo ja
strasznie marudzę – to ci opowiem. Dobrze Dziadku, zamieniam się w słuch –
odpowiedział szybko Łukasz, którego zżerała ciekawość. I Dziadek zaczął
opowieść.
Przed chwilą powiedziałeś takie słowa – „zamieniam się w
słuch”. Ale przecież dalej jesteś tym samym Łukaszem, a nie jakimś słuchem, czy
nawet samymi uszami. To, co powiedziałeś, oznacza jedynie, że pilnie będziesz
słuchał tego, co będę mówił.
Tak samo jest z powiedzeniem, że Domlandia jest krainą
mlekiem i miodem płynącą. Takie słowa, które trochę inaczej, piękniej czy
mądrzej nazywają rzeczy już raz nazwane, nazywamy synonimami. Przecież ani
miód, ani mleko strumieniami i rzekami u nas nie płyną. Ale słów o mleku i
miodzie używa się wtedy, gdy chce się powiedzieć, że w naszym królestwie jest
dostatek wszystkiego, że jesteśmy bogaci i żyje się nam dobrze, że nam niczego
nie brakuje.
Niektórzy mówią nawet, że w naszym królestwie „panuje”
dostatek, ale to stwierdzenie zarówno twój ojciec jak i ja zawsze ostro
zwalczaliśmy, bo po pierwsze zawsze tu panował i panuje król, a po drugie
baliśmy się, że ludzie zaczną uważać dostatek, dobrobyt, ba, przepych, za coś
najważniejszego w życiu, i że się zmaterializuje, czyli ziści to, przed czym
zawsze ostrzegała nasza wiara, czyli przed zabiciem duchowości życia przez
otaczająca nas materię dobrobytu.
Strasznie skomplikowanie mówisz, dziadku – rzekł na te słowa
Łukasz.
Właściwie to powinno się mówić tak, jak mi dawno temu
powiedział ksiądz katecheta: kiedyś Bóg powiedział do Mojżesza, że wprowadzi go
do „do ziemi, która opływa w mleko i miód”. Ale przyjęło się inaczej, nie
wiadomo dlaczego i tak pozostało. Zresztą i to i tamto oznacza to samo, że jest
nam dobrze.
Acha – skonstatował Łukasz. Czyli mamy wszystkiego w bród.
Tak, wnuku. Mamy wszystkiego w bród. W bród, czyli ile? No, dużo – z wahaniem
odpowiedział Łukasz.
Tak, dużo – odpowiedział dziadek. A wzięło się to stąd, że
przez bród na rzece, czyli jej najpłytsze i najszersze miejsce można
jednocześnie przepędzić na przykład bardzo dużo baranów. Stąd to powiedzenie.
Mamy wszystkiego w bród. Ale dość dygresji.
Łukasz już ostrożniej kontynuował swój wywód. Tak więc
doszliśmy razem do wniosku, że Domlandia jest bogatym krajem, co dobrze wpływa
na życie jej mieszkańców.
No tak, zgadza się – rzekł Dziadek. Istna ziemia obiecana.
No niech będzie Ziemia obiecana – zgodził się Łukasz. Ale
pamiętasz Dziadku, że w drodze do Ziemi Obiecanej wędrujący Żydzi żywili się
manną, która spadała z nieba i było to najwspanialsze pożywienie, jakie sobie
można wyobrazić.
A dlaczego najwspanialsze – zapytał Dziadek.
Bo było podobno bardzo dobre w smaku, a przede wszystkim
było darmowe, takie łatwe. Nie trzeba było nic robić, nic się wysilać, aby się
najeść. Wystarczyło jedynie schylić się i podnieść pokarm do ust. Zresztą
niektórzy nawet tego nie chcieli robić, tylko stali z otwartymi buziami i
czekali, jak im ta manna sama do ust wpadnie – kontynuował Łukasz mocno
podekscytowany swoim wywodem, który mógł stanowić motto do teoretycznej
podstawy budowy ustroju sprawiedliwości społecznej.
Stąd pewnie powiedzenie, że pieczone gołąbki same nie wpadną
do gąbki – zażartował Dziadek. Tam gołąbków nie było – odparł Łukasz nie
zrozumiawszy Dziadkowej ironii.
No tak, nie było – zgodził się Dziadek. Ale za to był wielki
tłum ludzi, który był głodny i którego trzeba było nakarmić. I ty uważasz, że
taki sposób karmienia jest najlepszy?
No tak – odparł Łukasz. A niby dlaczego nie? Jak jest ktoś,
kto daje za darmo, to zawsze należy skorzystać. No, może nie zawsze musi to być
sam Pan Bóg, ale może być jakiś bogaty człowiek, choćby i król.
I ty masz być następcą swojego mądrego ojca – zafrasował się
dziadek. Czy ty wiesz, co mówisz? Widzę, że nie wiesz, więc postaram się parę
spraw ci wytłumaczyć.
Zacznijmy od pytania, czy istnieje coś za darmo, czy
istnieje taki darmowy – jak mówisz – obiadek, jak ten opisany w Biblii? No jak?
– zapytał Łukasza.
Oczywiście, przecież musimy wierzyć w to, co w Biblii jest
napisane – prawie wykrzyknął Łukasz.
Jasne – odparł dziadek. Tylko gdzie ty tam widzisz darmowy
obiadek? Czy ty myślisz, że Pan Bóg jest taki mało perspektywicznie myślący –
by użyć synonimu nie obrażającego Pana Boga – że stworzyłby świat, w którym
ludzie nie musieliby zapracować jakoś na ten obiadek?
No pewnie! A raj? – tryumfująco wykrzyknął Łukasz.
Raj, raj – parsknął dziadek. Pierwsza i jedyna próba dawania
darmowych obiadków, podjęta przez Pana Boga na dość ograniczonej próbce
populacji, skończyła się niepowodzeniem już na samym początku i to z winy
człowieka, który chciał być mądry jak sam Bóg i zżarł mu ukradkiem owoc z
drzewa wiadomości dobrego i złego. Nic w zamian nie zamierzając dać.
Ale wróćmy do twojej manny. Czy ty myślisz, że Pan Bóg dawał
izraelitom tę mannę za darmo, tak na piękne oczy? O nie! On bardzo wiele
oczekiwał od nich w zamian. Po pierwsze, że uznają go i zawsze będą uznawać za
jedynego Boga, co, jak się potem okazało, wcale nie było ani proste, ani łatwe,
ani bezbolesne, ani nawet bezkosztowe. Można by nawet powiedzieć, że tą wymianą
odrobiny kaszki manny na przyszłe zobowiązania, Bóg zrobił jeden z najlepszych
interesów na Ziemi, bo związał z sobą na zawsze mądry i bogaty – było nie było
– naród. I dał mu popalić, jak ten się usiłował z obowiązków wymigać.
A po drugie wszyscy od tej pory mu zazdroszczą i nawet jak
robi tak marny interes, jak ten nasz karczmarz, uważają, że ich wyzyskuje i
tylko patrzą, jakby mu jego zabrać, które uważają za swoje, tylko im zabrane.
I właśnie ten karczmarz, niejaki Friedman, mieszkający
niedaleko targu i na nim zarabiający, tak się przejął tą manną, którą jego
przodek konsumował beztrosko, zaciągając jednocześnie bezmyślnie zobowiązania
na konto swojego następcy, że tuż pod szyldem swojej austerii, głoszącym wszem
i wobec, że tylko u niego są najlepsze obiady w mieście, umieścił wywieszkę, że
nie istnieje coś takiego jak darmowe obiady.
Bo wiedz, mój wnuku, że za wszystko, co dostaniesz niby za
darmo, ktoś będzie musiał zapłacić. Albo ty, teraz lub później, pieniędzmi lub
w naturze, lub w jeszcze inny sposób, choćby przysługą dla karmiącego, albo
twój syn, czy wnuk, czy syn wnuka, albo ktoś całkiem obcy, którego w ten sposób
okradniesz.
W przyrodzie nic nie jest za darmo i nikt nikomu nic za
darmo nie daje. Nawet tak zwane dobroczynne datki są robione dla uspokojenia
sumienia, a nawet częściej dla sprawienia sobie samemu przyjemności dawania.
Popatrz na sąsiedni Disnejland. Jego władca Domnall – niech
imię jego będzie wykreślone z ksiąg rachunkowych i pamięci wszystkich
księgowych – rozdaje pożyczone od ludzi i zagranicznych lichwiarzy pieniądze
swoim obywatelom, aby ci wiedli miłe i beztroskie życie, chwaląc swojego króla
i darmowe obiady – tak myślą, otumanieni przez heroldów – które im funduje.
I co? Myślisz, że nie trzeba będzie za nie zapłacić? Już
tylko nasza Domlandia pożyczyła mu sto milionów eryków. I kiedyś po nie
przyjdziemy. Może z wojskiem. Może do jego dziedziców, którzy jeszcze nie
wyleźli z kołysek.
Bo tak naprawdę on okrada swoich poddanych, a właściwie
dzieci poddanych, którzy ze te darmowe obiadki kiedyś zapłacą. Zapłacą biedą i
zgryzotą. Jak Friedman za swoją darmową mannę. Chociaż on już się jednak odkuł.
Dziadek zakończył swój wielce polityczny wykład i spojrzał
na wnuka. Łukasz stał przy oknie i patrzył za mur graniczny, za którym disneje
beztrosko konsumowali obiadki za pieniądze pożyczone od Domlandczyków.
No tak – westchnął. Trzeba się przygotować. Na początek
wybudujemy manufaktury produkujące kusze i machiny oblężnicze. To będzie
innowacja, która całkiem ich zaskoczy. Zresztą, są tak obżarci, że nawet im się
wojować nie będzie chciało.
To idę Dziadku. Na obiad. Ale za swoje, zarobione prze Ojca.
A tym za płotem spuścimy już niedługo tęgie lanie.
A nasza kraina mlekiem i miodem spływa z jednego prostego
powodu: bo sobie na ten miód i to mleko zapracowaliśmy. Ciężką pracą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz