24.08.2014 - wskazałem kierunek
Jak można się dowiedzieć z mądrych ksiąg, a także kopiąc dołki w ziemi w
niektórych jej miejscach, artyści towarzyszyli każdej cywilizacji od zarania
naszych dziejów. Narody i ich władcy widzieli w artystach ludzi, których
dotknął palec boży, czyniąc ich, by czynili piękno. Takim sposobem stworzeni
zostali pisarze, poeci, rzeźbiarze, malarze, aktorzy a nawet cyrkowcy.
Król Domnall, nie chcąc by władcy sąsiednich królestw uznawali go za
kulturalnego głąba, popierał u siebie rozwój sztuk wszelakich, choć naprawdę
tylko tych, które podobały się jego poddanym. Trzeba tu od razu przytomnie
zauważyć, że władcy sąsiednich królestw popierali sztukę dokładnie z tego
samego powodu, natomiast tak zwana potrzeba wewnętrza, czyli imperatyw
wewnętrzny, odgrywał w procesie mecenatu rolę – delikatnie mówiąc –
drugorzędną.
Może z królem Domlalem nie było tak do końca źle, bo jako pisarz swoich
przemówień miał pojęcie o pisaniu i jakiś talent literacki wykazywał. Pewnie
dlatego łatwiej mu było zrozumieć i docenić bajkopisarzy, bo z poetami,
szczególnie tymi współczesnymi, już tak nie było. Większość z nich uważał za
beztalencia, którym się wydaje, że wystarczy poskładać do kupy parę wyrazów i
już jest wiersz. A z nim pretensje do bycia poetą.
Dodatkowo trudną sytuację sztuki, na tamte czasy nowoczesnej, pogłębiało
przekonanie króla o konieczności zaspokojenia podstawowych potrzeb duchowych
jego poddanych, którym, z braku nadmiaru chleba, dawał poddanym chociaż
igrzyska.
Uznanie u ludzi prostych budziły kierunki w sztuce zrozumiałe dla wszystkich, nazywane przez to realnymi, w przeciwieństwie do wydumanych, którymi zachwycali się urzędnicy kulturalni króla. Król dla świętego spokoju wolał się wykazać gustem takim, jak mieli jego poddani, czym zyskiwał u nich szacunek i uznanie. Nie wywyższa się – mówili.
Z czasem dla tej sztuki, która miała zabłądzić pod strzechy królestwa, dodano określenie socjalna i w pewnym momencie królestwo zdominował jedynie uznany kierunek nazywany realizmem socjalnym.
Uznanie u ludzi prostych budziły kierunki w sztuce zrozumiałe dla wszystkich, nazywane przez to realnymi, w przeciwieństwie do wydumanych, którymi zachwycali się urzędnicy kulturalni króla. Król dla świętego spokoju wolał się wykazać gustem takim, jak mieli jego poddani, czym zyskiwał u nich szacunek i uznanie. Nie wywyższa się – mówili.
Z czasem dla tej sztuki, która miała zabłądzić pod strzechy królestwa, dodano określenie socjalna i w pewnym momencie królestwo zdominował jedynie uznany kierunek nazywany realizmem socjalnym.
I to było piękne.
Prawie wszyscy obywatele poczuli się znawcami sztuk i wysoko nosili głowy,
zarówno babiny w chustkach, jak i chłopy w baranicach już nieco przypoconych.
Nie mieli kompleksów i wątpliwości co do swojej kulturalnej głąbowatości, które
czasami ich nachodziły, jak czytali jakiegoś Pipera, albo patrzyli na bohomazy
Pikasa, albo słuchali opętańczych wyć w wykonaniu Panufika.
Zapanowała w królestwie sztuka, która była po prostu piękna, pięknem tak prostym, jak prości byli obywatele, którzy piękna potrzebowali. Jakże miło było im posłuchać wiersza uznanego poety Dupowchoda, który pisał pięknie o królu naszym takie słowa: Najjaśniejszy Panie kiedy, dzionek wstanie, twoja mądrość świeci i cieszą się dzieci.
Zapanowała w królestwie sztuka, która była po prostu piękna, pięknem tak prostym, jak prości byli obywatele, którzy piękna potrzebowali. Jakże miło było im posłuchać wiersza uznanego poety Dupowchoda, który pisał pięknie o królu naszym takie słowa: Najjaśniejszy Panie kiedy, dzionek wstanie, twoja mądrość świeci i cieszą się dzieci.
Ściany domów przy głównej alei królestwa pokryły zrozumiałe dla wszystkich
freski, sławiące głównie tryumfy króla, ale także pokazujące co znamienitszych
obywateli w pozach chwalebnych, na placach stanęły realistyczne rzeźby i
pomniki, sławiące trud pracy ludu prostego i chwałę zwycięstw jaśnie
panującego, pomalowane w jaskrawe jarmarczne kolory. W kościołach i na
odpustach śpiewano proste, ale jakże piękne pieśni o miłości i męstwie, a prym
w tym wiodła wielka ludowa pieśniarka Wdoda, którą Król kiedyś nawet publicznie
objął ramieniem.
Jednak mimo rozkwitu sztuki pięknej i miłościwego mecenatu dla niej ze
strony Króla, dało się zaobserwować przenoszenie akcentu zainteresowania
Disnejów ku sztukom wyzwalającym większe emocje, niż kontemplowanie rzeźby
Króla na koniu lub jego portretu w największej gali. Powoli bo powoli, ale
jednak, coraz większą popularność zyskiwała w Disnejlandzie sztuka czynu,
sztuka walki. Jednak również niespodzianie ze szlachetnego i obwarowanego
regułami pojedynku szlachetnych ludzi przemieniła się ona w zwykłe okładanie
się po mordach, zwane potocznie mordobiciem, które propaganda królestwa
ochrzciła przysposobieniem do życia w nowoczesnym świecie. Głównym instruktorem
w tej dziedzinie został mianowany niejaki Łowski Wiesio
W półkolistym zagłębieniu gruntu, nad rzeką, na skraju Disnejlandu, zwanym
amfistadium, w każdy sobotni wieczór odbywały się wielkie widowiska, gdzie
poprzebierani za różne ucieszne bądź pożądliwe stwory artyści tańczyli, grali i
śpiewali, a przede wszystkim okładali się czym popadnie. Niejaki Juwenalis,
marny poeta, a niezły rozrabiaka, podrzucił tłumowi chwytliwe hasło – „Chleba i
igrzysk”, które tak się ludziom spodobało, że król Domnall musiał organizować
widowiska także w niedzielę, a potem w poniedziałek i wreszcie w piątek. Na pracę
pozostawało coraz mniej czasu, bo ludzie chodzili niewyspani.
Był to wspaniały czas dla działania artystów. Zorganizowani w związki
literatów, malarzy, rzeźbiarzy i bractwa rycerskie sztuk walki, słali
dziękczynne listy do króla Domnalla, w załączeniu przesyłając także, co kto
miał: a to dytyramb sławiący króla, a to wielki portret pokazujący jego
wspaniałość, a to dramat o wiekopomnych dokonaniach władcy, a to nowe chwyty
walki, całkowicie zaskakujące przeciwników. Aktorzy łazili na kolanach, fikali
koziołki, beczeli i rżeli, opowiadali dowcipy, śpiewali, a mordobijcy okładali
się po mordach, tak że krew pryskała w widownię A wszystko to dla większej
chwały panującego i dla zabawy jego poddanych.
Wszyscy poddani wspaniale się bawili. Jednak problemem zaczynało być to, że
brakowało chętnych do pieczenia chleba, którego także zaczynało w królestwie
brakować.
I nic nie dało wymyślanie nowych rozrywek, budowa nowych amfistadiów, a nawet wzrost brutalności w okładaniu się po gębach. Widownia nadal biła brawo, ale ssanie w żołądkach coraz bardziej dokuczało.
I nic nie dało wymyślanie nowych rozrywek, budowa nowych amfistadiów, a nawet wzrost brutalności w okładaniu się po gębach. Widownia nadal biła brawo, ale ssanie w żołądkach coraz bardziej dokuczało.
Kibole, zwani także miłośnikami białoczerwonych szalików, pojawili się na
arenie kultury królestwa Disnejlandu całkiem niespodzianie. Do tej pory karnie
siedzieli na trybunach, co najwyżej od czasu do czasu machając szalikami i
śpiewając hymn Disnejlandu: disnej, białoczerwony, disnej, białoczerwony.
Król miał pecha, bo akurat trafił w jednej ze swych wędrówek po kraju na wyjątkowo wrednych kiboli. Mimo że głodni, wołali nie tylko o chleb, ale też o wolność słowa.
Bo jakoś tak dziwnie bywa, że potrzeba wolności słowa pojawia się w ludziach wraz ze ssaniem w żołądku.
Król miał pecha, bo akurat trafił w jednej ze swych wędrówek po kraju na wyjątkowo wrednych kiboli. Mimo że głodni, wołali nie tylko o chleb, ale też o wolność słowa.
Bo jakoś tak dziwnie bywa, że potrzeba wolności słowa pojawia się w ludziach wraz ze ssaniem w żołądku.
I to było groźne. Ku pomocy królowi ruszyli wszyscy artyści królestwa,
jeszcze jako tako dokarmiani, usiłując ludzi przekonać, że jest wspaniale, że
jest pięknie, że tylko się bawić, a o reszcie pomyśli król i jego urzędnicy.
Ale nic nie dały piękne słowa, piękne rzeźby na placach i obrazy w kościołach.
Ludzie byli głodni i coraz głośniej krzyczeli, by dać im chleba i by mogli
głośno mówić o tym, że chcą chleba. I by nie musieli tego mówić wierszem.
Było coraz gorzej. Nawet niektórzy artyści zamilkli, bo zaczynali odczuwać
głód. I też nagle pojawiło się w ich głowach pytanie, czy naprawdę muszą
wychwalać króla, skoro myślą zupełnie inaczej. I czy zawód artysty ma coś
wspólnego z zawodem kurwy, czy jednak nie ma?
A tu wciąż nowi kibole wychodzili na ulice żądając wolności słowa i
demokratycznych wyborów do rady królestwa. Bluźniąc głośno na Jaśnie
Panującego. Widać było, że rozpoczął się upadek kultury w Królestwie. A upadek
jednej kultury oznacza narodziny nowej. Czyli rewolucję kulturalną. A nie daj
Boże, jak ta nowa kultura będzie jeszcze miała na sztandarach hasła o sprawiedliwości,
a może i prawie!
Na ulicach zapanowało chamstwo. Chamy, którzy nie byli z towarzystwa dam
dworu i innych jaśnie oświeconych, zakwestionowali cały realny dorobek realizmu
socjalnego, którym dotychczas były karmione ich dusze. To całe ludzkie bydło,
ta wataha kibolskiego tłumu żądać zaczęła prawdy. I to żądanie popierali
sztukami, które propagował wśród nich król Domnall. Oczywiście sztukami walki
Ciężkie czasy przyszły nad Disnejland.
Szczególnie dotkliwie po mordzie
dostał instruktor mordobicia Wiesio Łowski. Na opuchnięte od kopniaków policzki
miejscowy znachor przepisał mu okłady z muszych łajen.
Z innymi twórcami sztuk było łatwiej. Dostali po dupie i niektórzy obiecali
wierną służbę nowej władzy, jaka by ona nie była, byle by płaciła. Bo odpowiedź
na zadane powyżej pytanie była twierdząca. No i co z tego? Dziwki też muszą
żyć.
Sztuki wszystkie, z wyjątkiem sztuk waliki, chwilowo odeszły do kąta, wraz
z artystami nie wyrażającymi skruchy. Chleba już nie brakowało, bo rozdawano go
pełnymi koszami, a igrzyska przeniosły się na ulice.
Zza płota na te wszystkie wydarzenia popatrywał władca sąsiedniej
Domlandii, król Ambroży, który akurat nie popierał żadnych sztuk szczególnie,
dlatego wszystkie one mogły do woli i bez przeszkód rozwijać się w jego
królestwie, wraz ze sztuką pieczenia dobrego chleba, ziemiopłodu i wyrabiania
doskonałych kos.
Te swoje obserwacje przelał na papier listowy i wraz z radami wyjścia z
kryzysu przesłał przez swego ambasadora Listonosza królowi Domnallowi. Ale o
tych radach będzie innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz