zdjęcie z https://domczasu.pl/zegary-kominkowe-z-figura
W czasach, w których przyszło żyć bohaterom naszych bajek,
wiele rzeczy i spraw wyglądało inaczej niż dzisiaj, nawet jeśli nosiły nazwy
dokładnie tak samo brzmiące.
Tak było z czymś, co i wtedy, i dzisiaj nazywamy czasem.
Gdy Domlandią rządził król Ambroży, czas oczywiście płynął
tak samo, jak to się działo od stuleci. Po nocy nastawał ranek, potem południe,
potem wieczór i znowu noc. Po wiośnie przychodziło lato, po nim jesień, potem
zima i znowu wiosna. Tak było od zawsze i nikogo to nie dziwiło. Jednak czas w
tamtych latach nie miał godzin ani minut, a już tym bardziej sekund.
O tym, co kiedy ma nastąpić, decydował król Ambroży, i to
także było dla wszystkich oczywiste. Kiedy powiedział, że nazajutrz rankiem
śniadanie będzie cztery pacierze po wschodzie słońca, służba wstawała, gdy było
jeszcze ciemno, a jak tylko słońce wyszło zza horyzontu, zaczynało się
odmawianie pacierzy i gdy kończono czwarty pacierz, śniadanie stało na stole.
Często jednak przy stole nie było króla, który akurat mówił pacierze dłuższe
niż zazwyczaj, bo poprzedniego dnia dużo nagrzeszył, i wszyscy czekali, aż
przyjdzie właściwa pora – cztery pacierze królewskie po wschodzie słońca.
Podobnie było z audiencjami. Król wyznaczał je w południe,
co wcale nie oznaczało kierunku geograficznego, lecz po prostu środek dnia,
czyli moment, w którym słońce jest najwyżej na niebie. Ale i ten czas był
względny, bo to, czy słońce jest najwyżej, zależało od uznania Króla, i często
dworzanie czekali jeszcze z dziesięć pacierzy, aż nastąpiło to właściwe,
królewskie południe. Właściwe, czyli uznane przez Króla. Mogło to wszystko
wyglądać skomplikowanie, ale ludzie w tamtych czasach mieli się bardzo dobrze,
można nawet powiedzieć, że byli z takim mało dokładnym czasem wyjątkowo
szczęśliwi.
Król Ambroży był mądrym władcą. Jak każdy mądry władca
popierał rozwój nauki i wynalazców. Jeden z nich, niejaki Chronos, mieszkał w
północnej wieży królewskiego zamku. Rzadko zaglądało tam słońce, więc Chronos
był z usposobienia ponurakiem. Uczył dzieci królewskie astronomii, ale nie
można było o nim powiedzieć, że chodził z głową w chmurach. Przeciwnie, był
niesłychanie dokładny, wręcz pedantyczny. Gdy umówił się z dziećmi na spotkanie
dwadzieścia cztery i pół klepsydry po południu, musiały być w wieży dokładnie w
momencie, gdy piasek odwróconej po raz dwudziesty piąty klepsydry przesypał się
w połowie. Oczywiście dzieci nie było nigdy na czas, co go bardzo złościło i stawał
się jeszcze bardziej ponury. Niesamowite wynalazki Chronosa, potrzebne w
królestwie Domlandii, sprawiały, że król przymykał oczy na jego dziwne pomysły.
Uszło mu na sucho nawet twierdzenie, że Ziemia kręci się dookoła Słońca. „Ot,
zgłupiał, siedząc w tej wieży” – pomyśleli wszyscy i zostawili go w spokoju.
Pewnego dnia, gdy wszyscy czekali na południową audiencję,
spóźnioną już o cztery pełne klepsydry, na salę wszedł Chronos, niosąc dziwne
urządzenie. Stanął cicho w kącie i czekał.
Król Ambroży wszedł jak zwykle w pełni majestatu, usiadł na
tronie i powiedział:
– Witam wszystkich na południowej audiencji.
Wtedy zobaczył Chronosa, który na audiencjach był rzadkim
gościem, bo przyszedł dopiero drugi raz. Zdziwiony Król zapytał:
– A ty co tu robisz? I co to za machinę trzymasz pod pachą?
Chronos, wyrwany tak niespodzianie z kąta, wyszedł speszony
na środek i powiedział:
– Najjaśniejszy Panie! Chciałem Ci oznajmić, że dokonałem
największego wynalazku od początku świata. Odkryłem to, co było do tej pory
zakryte. Odkryłem, że czas można dzielić na godziny, minuty i sekundy. Że dzień
to aż 24 godziny, czyli 1440 minut, czyli 86 400 sekund. A urządzenie, które
trzymam, nazywa się zegarem i mierzy czas. Mierzy, bo liczy, ile godzin, minut
i sekund upłynęło. Na przykład od początku naszej rozmowy upłynęło pięć minut i
dwanaście sekund.
Król Ambroży uniósł brwi.
– Tak? No to powiedz, ile godzin upłynęło od mojego
narodzenia 48 lat temu, bo dziś mam, jak pewnie wiesz, urodziny?
– 420 480 godzin – wystękał Chronos, który akurat o
urodzinach królewskich zapomniał.
– Aż tyle? – zdziwił się król. – A to zaskoczę mojego ojca.
Mówisz więc, że podzieliłeś czas na godziny i że wynalazłeś zegar. A do czego
nam się to wszystko przyda? Do tej pory tego nie mieliśmy i było nam dobrze.
– Najjaśniejszy Panie – wydukał Chronos. – Będziesz zawsze
dokładny i punktualny. Król powinien dawać przykład poddanym i gdy nadejdzie
południe, które teraz będzie się nazywać godziną dwunastą, to winien przyjść na
audiencję. Niech poddani biorą z Króla przykład. Teraz już nikt nie powie, że
trzeba kończyć pracę, bo słońce zachodzi. Każdy ma przepracować dziesięć godzin
i ani minuty krócej. Wiesz, Królu, że gdy wzrośnie wydajność, napęcznieje twój
skarbiec?
Ten przykład przekonał Króla, który rzekł:
– Niech się więc stanie, jak mówisz. Od jutra wszyscy mają
się posługiwać zegarami.
Nie wiedział biedny Król, co czyni. Zaraz rano zaspał na
śniadanie, które miało być o ósmej. Potem spóźnił się na audiencję o dwunastej,
a wieczorem nie mógł doczekać do dwudziestej drugiej, kiedy gaszono światła.
Oj, zaczęło się dziać w Królestwie, zaczęło.
Dawny porządek rzeczy, kiedy nikomu się nie spieszyło i
kiedy każdy miał czas, zastąpił nowy porządek, w którym każdy się spieszył i
nikt nie miał czasu. Nie miał czasu, chociaż miał zegar. A może właśnie
dlatego? Ludzie nie do końca wiedzieli, co się dzieje, jaka jest przyczyna ich
ciągłego pospiechu. Przecież nic się nie zmieniło. Domy były te same, pola te
same, to samo Słońce i Księżyc, te same pory roku. Wszystko to samo. No, może
jednak nie wszystko. Dnie były jakieś inne, zwymiarowane, okrojone, wtłoczone w
ramy, jak obrazki.
Królewskie dzieci, jeszcze małe, początkowo nie odczuły tej
czasowej rewolucji. Nadal mierzyły czas swoich zabaw dniami i nocami. Jednak
wraz z większą liczbą obowiązków i wizyt u Chronosa ich czas stawał się coraz
dokładniejszy, coraz dokładniej odmierzany, tak jakby wydzielał go niesłychany
skąpiec. Co prawda czas dzieci płynął znacznie wolniej niż czas dorosłych.
Ciągle nie mogły się doczekać wakacji, nie mogły się doczekać, kiedy będą
pełnoletnie, kiedy będą samodzielne. Jednak z wchodzeniem w wiek dorosły czas
przyspieszał. Dzień za dniem pędził jak zwariowany, godzina za godziną.
Obowiązków było coraz więcej, a czasu coraz mniej.
Wieczorami Król Ambroży, zamknięty w sypialni, bezsilnie
zaciskał pięści, żałując, że posłuchał rady Chronosa. Nawet chciał mu odebrać
Order Rozwagi i obniżyć pensję, ale Chronosa nikt nie mógł znaleźć. Wyniósł się
on bowiem po cichu z Królestwa.
Zegary stały na każdej wieży kościelnej, w każdym urzędzie,
w każdym domu. Kiedyś rozkazywał Król Ambroży, on ustalał, co dobre i złe i
która jest godzina, a teraz wszyscy słuchali zegarów. Gdy wybiły szóstą,
zrywali się z łóżek, wybiły siódmą – zaczynali pracę, wybiły piętnastą –
kończyli pracę. Zegary mówiły, kiedy mieli iść spać, kiedy mieli się kochać,
kiedy jeść, kiedy mówić, kiedy się bawić. Po pewnym czasie zegary zaczęły
mówić, z kim się spotykać, komu nie mówić „dzień dobry”, kogo omijać.
Doradzały, co czytać i jak gotować. Wahały się jedynie, czy mogą decydować,
komu wypowiedzieć wojnę. To wahanie nie trwałoby jednak długo…
Wszyscy biegali jak zwariowani, kręcili się jak w ukropie,
przestali się uśmiechać, mówić do siebie, przestali kochać. Nikt nie miał na
nic czasu. Cały czas zabierały zegary, które ten czas miały jedynie odmierzać.
Okropny wynalazek Chronosa mógł zniszczyć Domlandię.
Łukasz w całej tej sytuacji wykazywał najwięcej rozsądku. Od
samego początku był sceptycznie nastawiony do nowego wynalazku. Jednak gdy
stało się to, co się stało, zapakował jedzenie do plecaka i wbrew rytmowi
odmierzanemu przez kościelny zegar poszedł powoli, piechotą na wieś, odwiedzić
Dziadka, Króla Eryka.
Zastał go karmiącego kota. Łukasz rozejrzał się z niepokojem
dookoła.
– Szukasz czegoś? – zapytał Dziadek.
– Sprawdzam, czy masz zegar – odpowiedział Łukasz.
– A, ten nowy wynalazek – roześmiał się Król Eryk. – Nie,
nie mam i nie będę miał. Jestem już za stary na takie wynalazki. Starym ludziom
nie jest potrzebny dokładny czas, starzy ludzie są jak dzieci, żyją dniami, a
nie godzinami. Ja już nic nie muszę. Sam mogę zdecydować, kiedy jest ranek, a
kiedy południe, kiedy jem, a kiedy śpię. Czas jest moim przyjacielem, on dla
mnie prawie nie płynie. Zresztą bliski jest już czas, gdy się wreszcie
zatrzyma.
– No dobrze, Dziadku – rzekł Łukasz. – Ty sobie poradziłeś.
Ale wszyscy inni cierpią. Pamiętam jeszcze, jak fajnie było bez terroru
zegarów. Teraz można zwariować. Poradź Ojcu, by zegary wyrzucił na śmietnik.
Może znowu wszystko będzie jak dawniej, powolne i radosne?
– Obawiam się, że nie mogę tego zrobić – rzekł Dziadek. –
Czasu nie da się cofnąć. Tyle już godzin upłynęło. Ale dam Ci radę. Nie
poddawaj się dyktaturze zegarów. Żyj między czasem, synkopuj albo swinguj, a
czasem po prostu zafałszuj czas. Coś zgrzytnie, zatnie się na chwilę i przez
ten moment doznasz wyciszenia, olśnienia, odlotu po to, co trzeba przynosić co
jakiś czas na ten czasowy świat, by nie zwariować. Ja, gdy już przejdę do
świata, w którym nie ma czasu, będę Ci przez sen przesyłał takie pozaczasowe
podarunki. Obiecuję. A teraz już idź. Tylko nie daj się owładnąć zegarom. I
pomóż Ojcu, bo pewnie nie jest mu lekko. Te wszystkie zegary królestwa biją mu
w głowie. Co godzinę. I zabierają czas, coraz więcej czasu. Nie dopuść, by go
zostało naprawdę niewiele. Nie walcz z zegarami, bo nie wygrasz, walcz z
ludźmi. Uświadamiaj im, że pomiędzy każdą jedną sekundą a drugą jest taki
moment, gdy czasu nie ma, taki moment, gdy jedna sekunda minęła, a druga się
jeszcze nie zaczęła. I wtedy można uciec od czasu. Na krótko, ale jak te
krótkie chwile zsumować, to wychodzi prawie całe życie. I niczego żaden zegar z
tego życia „pomiędzy” nie zabierze.
„Dobrze jest posłuchać dziadka” – pomyślał Łukasz.
W Domlandii znacząco się polepszyło. Znowu zaczęli po niej
chodzić uśmiechnięci ludzie, zaczęli rozmawiać ze sobą, kochać, a nawet mieć
czas. Prawie na wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz